sobota, 27 sierpnia 2011

Sklep pełen cudów

Mimo, że słońce mocno świeciło(i pewnego upalnego dnia musieliśmy prosić Flegmę, by wyczarowała nam z różdżki fontannę ), wakacje zaczynały się kończyć. Tak dobrze się bawiłam, że nawet nie zauważyłam, że do pierwszego września zostało nam pięć dni. Ta informacja cieszyła mnie, bo uwielbiałam być w Hogwarcie, ale z drugiej strony też  trochę smuciła. Beztroska i zabawy w promieniach słońca właśnie się kończyły, ustępując konieczności wypełniania obowiązków i ślęczenia nad książkami. Czeka nas kolejny rok, pełen nowych wyzwań i trudności. A w dodatku jestem teraz w piątek klasie i będę musiała zdawać SUMY!
Dlatego też, kiedy mama przy śniadaniu oświadczyła nam, że jedziemy do Londynu po nowe przybory szkolne, poczułam ukłucie tęsknoty. Reszta chyba podzielała moje zdanie, bo ociągali się ze skończeniem posiłku. Tylko Hermionie oczy już błyszczały na myśl o czekającej jej nauce.
Tata przyjechał po nas z samochodem od Ministerstwa. Wiedziałam, że miało to na celu ochronę Harry’ego przed śmierciożercami. Wydawał się tym zakłopotany, gdy usiłowaliśmy się w szóstkę wepchnąć do pojazdu. Auror za kierownicą patrzył posępnie, jak Ron, który był najwyższy z nas, się garbi, a Hermiona niemal rozpłaszcza się na fotelu.
-         Mogłem jednak poprosić o dwa samochody...- mruknął tata na siedzeniu z przodu.
-         Damy radę, Arturze- pisnęła mama, siedząca obok niego.
-         Możemy ruszać?- spytał auror, a gdy potaknęliśmy, wcisnął gaz i wyjechaliśmy spod domu.
-         Przepraszam za to...- sapnął Harry, kiedy nasze ciała do siebie niemal przyległy, a moje rude włosy spadły mu na ramiona.
-         Nic nie szkodzi- zapewniła Hermiona, starająca się złapać oddech.
-         Mów za siebie- warknął Ron. Samochód niespodziewanie podskoczył na nierównej drodze i uderzył głową w sufit- Auu!
Wybuchłam śmiechem i przez resztę drogi śmialiśmy się ze swoich pozycji.
Samochód się zatrzymał przed Dziurawym Kotłem. Wysiedliśmy z niego, podziękowaliśmy aurorowi i weszliśmy do pubu. Barman Tom przywitał nas skinięciem głowy, a ja zauważyłam, że ma tylko jednego klienta. Dziwne, bo zawsze przychodziły do niego tłumy.
Tata zastukał w cegły i zaraz znaleźliśmy się na Pokątnej. Tu też było nienaturalnie pusto. Zwykle ulica tętniła życiem, ale teraz wiele sklepów było nieczynnych, a ludzie szybko szli w małych grupkach. Strach przed Voldemortem niemal wisiał w powietrzu.
-         To co, książki?- zapytała mama i skierowaliśmy się do księgarni Esy i Floresy. Ja musiałam kupić podręczniki do wszystkich przedmiotów, ale Ron, Hermiona i Harry mieli tylko określone lekcje, gdyż wybrali odpowiednie przedmioty na SUMACH. Zazdrościłam im, też bym chciała już mieć to za sobą.
Po zakupie książek udaliśmy się do Madame Malkin, by kupić mojej trójce przyjaciół nowe szaty. Ja oczywiście musiałam zostać w starych, bo nie urosłam tak jak mój brat(nie moja wina!).
-         Ty nie kupujesz?- zagadnął mnie Harry, trzymając w rękach nową szkolną szatę. Wzruszyłam ramionami.
-         Nie, jeszcze nie potrzebuję.
-         Hm, jak chcesz, mogę ci pożyczyć trochę galeonów i będziesz mogła....
-         Daj spokój- machnęłam ręką- To znaczy, dzięki, ale moja dawna szata jest dobra.
Skinął głową, a ja miałam nadzieję, że dokonałam właściwego wyboru.
Potem dokupiliśmy jeszcze jeden kociołek dla Rona, jedzenie dla naszych sów i....wreszcie udaliśmy się w miejsce, które bardzo chciałam zobaczyć.
Sklep Freda i George’a z ich magicznymi towarami. Niedawno rozkręcili niezły biznes. Ich lokal wyróżniał się na tle szarych ulic i wydawał się lśnić szczęściem oraz nadzieją. Weszliśmy do środka i zaraz powitał nas niezły tłum. Wszędzie naokoło stali ludzie, oglądając różne zaczarowane towary. Było tu głośno i pachniało dymem. Zachwycona wlepiłam oczy w półki, pełne dziwnych przedmiotów.
-         Mamo! Tato!- przez tłum przebili się bliźniacy. Mieli garnitury, a na ich twarzach malowała się duma.
-         Fred! Greorge!- mama uściskała ich- Ale  macie tu klientów!
-         No, przez całe wakacje mamy kupę roboty- powiedział Fred.
-         Ale ile kasy!- wtrącił się Greorge.
-         Brawo, chłopcy- pochwalił ich tata.
-         Dzięki! Chcecie pooglądać towar?
-         No jasne!- zawołaliśmy chórem i zaczęliśmy zwiedzanie sklepu, rozdzielając się. Ja trzymałam się Hermiony, która pokazała mi z podnieceniem Jadalne Mroczne Znaki. Muszę przyznać, że w tych czasach taki żart jest bardzo na miejscu.
-         A spójrz na to!- powiedziała Hermiona, wskazując Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności- Praktyczne, co?
-         No pewnie. Albo to Pióro Samoodpowiadające!
-         Hm, to akurat jest...
-         Och!- wyrwał mi się okrzyk gdy zobaczyłam małe, okrągłe stworzonka, porośnięte różowym futerkiem, które siedziały sobie w szklanej klatce- Są przesłodkie!
-         To pufki pigmejskie!- wykrzyknęła Hermiona- Ale fajne...
-         Chcecie po jednym?- zapytał Fred, stając obok nas- Są po dwa galeony.
-         Nie będzie żadnej zniżki dla siostry?
-         Przykro mi, musimy przestrzegać zasad.
-         No dobra, wyzyskiwaczu kasy....- pogrzebałam w kieszeni i wyjęłam moje oszczędności. Nie było ich wiele, ale starczyło na kupno pufka- Masz.
Fred wziął pieniądze i pogrzebał w klatce. Po chwili wyjął ślicznego różowego stworka i dał mi go do ręki. Miał bardzo miękkie futerko.
-         Mamy coś jeszcze, co was może zainteresować- powiedział Fred- Eliksir Miłosny.
Spojrzałyśmy na siebie z Hermioną. Wiadomo, że każda dziewczyna czuje pokusę posiadania tego magicznego eliksiru, ale...To przecież oszukiwanie samej siebie.
-         To jak, jedna fiolka?- dopytywał Fred.
-         No coś ty! Tak nie można!- zaperzyła się Hermiona- Nie jestem taka żałosna.
-         Hej, nie obrażaj mojego towaru i klientów! Może dam ci Cud- Mód- Czarownicę? To taki krem...
-         Nie, dzięki.
-         Jak chcesz.
Podczas gdy oni rozmawiali, ja podeszłam do stoiska z Napojami Miłosnymi. Czerwone fiolki oświetlały moją twarz, gdy dotknęłam jednej z nich.
Byłoby mi o wiele łatwiej...Harry, Dean i tak dalej...
-         Ginny, ty chyba nie potrzebujesz żadnego eliksiru- odezwał się Fred tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam.
-         O co ci chodzi?
-         Ron nam napisał, że czujesz coś do Thomasa...
-         I?
-         I to, że nie chcemy, żebyś jeszcze bardziej go oczarowała swoim urokiem..
-         Urokiem?
-         No tak, urokiem Weasley’ów.
Rzuciłam mu sarkastyczny uśmiech, ścisnęłam mocniej mojego pufka i podeszłam do półki z Niewidzialnymi Kapeluszami, przy których stali Ron i Harry.
-         Co tam masz?- zapytał mój brat- Wygląda jak owłosiona piłka.
Harry parsknął śmiechem.
-         To nie jest żadna piłka, idioto, to pufek pigmejski!
-         Jak go nazwiesz?- spytał Harry, usiłując zatrzymać napad wesołości.
-         Może...Arnold.
-         Arnold? To twój nowy chłopak?- zażartował Ron.
-         Haha, nie posikaj się. To po prostu imię.
-         A wy coś kupiliście?- przerwała nam Hermiona. Trzymała w ręce butelkę z napisem ,,Cud-Miód-Czarownica’’.  
-         Tak, to super pióro, które samo odpowiada - pochwalił się mój brat, czym zarobił naganne spojrzenie dziewczyny.
-         A ty, Harry?- zapytałam.
-         Jadalny Mroczy Znak.
-         Żartujesz?- wyrwało mi się. On kupił sobie znak Voldemorta? I to jadalny?
-         Nie. Przecież mogę pozwolić sobie na chwilę rozluźnienia, nie?
-         No jasne.
-         Tu jesteście!- zawołała mama, obładowana naszymi zakupami- Wracamy.
-         Już idziecie?- zapytał Greorge.
-         Tak, to co widzieliśmy już nam wystarczy...Artur, idziemy!
Tata wciąż stał przy półce z Magicznymi Sztuczkami Mugoli i patrzył z zachwytem, jak z kapelusza wychodzi biały królik, potem zamienia się w pudło z człowiekiem, który zostaje krojony piłą...
-         Arturze, chodź!- wołała mama.
A potem pudło zamieniło się w człowieka z talią kart...
-         ARTURZRE!
Tata oderwał spojrzenie od bawiącego się kartami człowieka i ruszył posłusznie do wyjścia. Ja, Ron, Hermiona i Harry stłumiliśmy śmiech i wsiedliśmy do samochodu.

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz