piątek, 15 czerwca 2012

Zawieszenie

Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości - oficjalnie żegnam się z tym blogiem. Nie mam weny, straciłam zainteresowanie życiem Ginny. Fajnie mi się o niej pisało i cieszę się, że stworzyłam tyle notek, ale teraz muszę odejść. Nie ma się co łudzić, w końcu od miesięcy nie dodałam nic nowego. Po prostu zamiłowanie do HP, a zwłaszcza do tego bloga, minęło. Nie wiem, czy jeszcze wróci. Nic nie należy wykluczać. Może w wakacje coś mi jeszcze przyjdzie do głowy.
Piszę tą wiadomość dla ewentualnych gości tego opowiadania, bo zdaje sobie sprawę, że mało kto tu wchodzi. Chcę jednak gorąco podziękować wszystkim czytelnikom, zwłaszcza tym najwytrwalszym, którzy byli ze mną niemal od początku...Cieszę się z każdego Waszego komentarza i dziękuję za niego.
Teraz znajdziecie mnie na blogu o Dramione. http://dramione-poki-nie-przyjdzie-smierc.blog.onet.pl/
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Żegnajcie! :)

Pozdrawiam, Marzycielka

sobota, 25 lutego 2012

Ryzykowne przyjęcie

Sytuacja w szkole się nie zmieniała. Carrowowie wciąż sprawowali władzę, siali strach i gasili nadzieje. Wydawało mi się nawet, że po feriach stali się jeszcze bardziej zacięci. Powiększająca się z każdym dniem potęga Voldemorta dodawała im odwagi i pozwalali sobie na coraz to gorsze kary. Uczniowie trochę podupadli na duchu. Gwardia Dumbledore’a potrzebowała wsparcia,  jakiegoś krzepiącego zdarzenia, czegoś co by im pomogło odzyskać zapał do walki.
Ja niestety nie mogłam im pomóc. Porwanie Luny mocno mną wstrząsnęło. Nie spodziewałam się, że te bydlaki posuną się do czegoś takiego. Na początku zadawałam sobie pytanie: Dlaczego nie ja? Przecież byłam większym zagrożeniem niż moja lekko zwariowana przyjaciółka! Ale w końcu się dowiedziałam. Plotki na temat tego wydarzenia były przeróżne, jednak prawdę usłyszałam od własnego ojca. Napisałam do rodziny z prośbą o pomoc. List, jaki dostałam, oznajmił mi, że Luna została porwana dla szantażu. Jej ojciec prowadził bunt przeciw złym siłom poprzez pisanie Żonglera. Od jakiegoś czasu uwielbiałam to czasopismo. Przekazywało prawdę o sytuacji w kraju, wyśmiewało śmierciożerców i zagrzewało do walki. Podziwiałam pana Lovegooda za upór i męstwo. Mężczyzna jednak zaprzestał pisania, gdy zagrożono mu skrzywdzeniem córki. Od kilku tygodni poranna poczta już nie przynosiła tych ciekawych artykułów.
Tylko jedno mi się tu nie zgadzało. Dlaczego Luny nadal nie było wśród nas? Skoro jej ojciec spełnił wymagania śmierciożerców, powinna wrócić do szkoły, albo choć do domu. Jednak nie dawała znaku życia, a tata, poproszony o sprawdzenie moich obaw, udał się do posiadłości Lovegoodów i stwierdził, że Luny tam nie ma.
Musiał być więc jeszcze inny powód jej porwania. Bałam się nawet pomyśleć jaki.
Neville też nie potrafił mnie pocieszyć. Sam przeżywał stratę przyjaciółki i to, że nie zdołał jej pomóc. Tłumaczyłam mu, że to jest głównie moja wina, ale nie chciał słuchać. Ostatnio właściwie mało rozmawialiśmy. Luna zawsze promieniowała spokojem i optymizmem, a gdy jej zabrakło…w nasze życie wkradła się ciemność.
Serdecznie dosyć miałam tej wojny! Nie mogłam już doczekać się jej końca, kresu tego szaleństwa i cierpienia. Codziennie powtarzałam sobie, że Harry nas uratuje, że lada dzień przyjdzie do zamku i pokona zło. Może było to i naiwne myślenie, ale przynajmniej dawało mi siłę.
Przełomem tego amoku był pewien lutniowy dzień. Wkładałam właśnie do torby potrzebne podręczniki na dzisiejsze lekcje, gdy do dormitorium wleciała sowa. Ze zmarszczonymi brwiami wzięłam kopertę z jej dzioba i otworzyłam ją.


Droga Ginny!
Wiem, że ostatnio nie jest najlepiej i że cierpicie po stracie Luny. Jednak uważam, że Harry nie chciałby naszej bezczynności. Powinniśmy coś dla niego zrobić. Co byś powiedziała na przyjęcie jutro wieczorem na jego cześć? Pokażmy śmierciożercom gdzie ich miejsce!
Porozmawiaj o tym z przyjaciółmi i odpowiedz.


Pozdrawiam,
Hagrid





Z otwartymi ustami wpatrywałam się w treść listu. W głowie miałam mętlik, który zmierzał ku oburzeniu. Jak Hagrid mógł pomyśleć o takim głupim i niebezpiecznym przyjęciu? Przecież to nie ma sensu! Nakryją nas i ukarzą…Nie bałam się o siebie, ale inni? Nie narażę nikogo na ból. Pisanie anonimowych pogróżek to jedno, a robienie otwartej imprezy to drugie.
Westchnęłam, ale postanowiłam pokazać Nevillowi tą wiadomość. Byłam pewna, że podzieli moje zdanie.
No i się nie pomyliłam. Chłopak był zdenerwowany na Hagrida za taką propozycję. Ponowny opór z pewnością by się przydał, ale nie taki…Zbyt dużo ryzykowaliśmy.
Postanowiłam więc, że zaraz po obiedzie odpiszę gajowemu, że nie zgadzamy się. Jednak…los lubi paradoksy.


 Szłam korytarzem. Byłam zmęczona trudną lekcją transmutacji tak więc powoli wlokłam się w stronę Wielkiej Sali. Kiedy jednak niemal doszłam już do celu, usłyszałam krzyk. Rozejrzałam się zaniepokojona i pobiegłam w stronę głosu. Dochodził z gardła drobnego chłopca, który miał góra dwanaście lat. Nad nim stał Amycus i torturował go zaklęciem niewybaczalnym.
- Jeżeli jeszcze raz postawisz się na mojej lekcji, zabiję cię…- wysyczał, nieprzerywając. Z oczu chłopca poleciały łzy i z trudem łapał oddech, wijąc się po ziemnej podłodze.
Czułam obrzydzenie. Jak można zadawać ból dzieciom i mówić takie okrutne słowa?
Wyciągnęłam różdżkę i niewiele myśląc szepnęłam Expulso. Amycus został odepchnięty w tył, a chłopiec odetchnął z ulgą. Podeszłam do niego i podałam mu rękę, pomagając mu wstać.
Rozpoznałam go. Jego czarne włosy i jastrzębie oczy przypominały mi aurorkę, Hestię Jones. To musiał być jej syn. Widocznie upór odziedziczył po niej.
- Uciekaj!- rozkazałam cicho.  W jego spojrzeniu krył się strach.
- Dziękuję- odpowiedział i ruszył przed siebie. Chciałam zrobić to samo, jednak czyjeś ręce zacisnęły się na mojej szyi. Obróciłam głowę, widząc przed sobą zagniewaną twarz Amycusa.
- Znowu ty, Weasley…Uważam, że już dawno powinnaś być martwa- warknął, a mi zaczęły łzawić oczy od jego uścisku. Moja mina jednak nie wyrażała lęku.
- Nie boję się!
- Wkrótce dyrektor się zgodzi i karą będzie też śmierć…- uśmiechnął się triumfalnie z groźnym błyskiem w oku, a potem pchnął mnie na ścianę. Zabolało mnie, ale nie pozwoliłam sobie na jęk.
Leżałam tak chwilę, łapiąc powietrze w płuca. Gdy doszłam do siebie, mężczyzna już zniknął. Poczułam gniew tak nagły i wielki, że omal mnie nie rozsadził. Pragnęłam zrobić na złość temu śmieciowi. Pokazać mu, że nie ma nade mną kontroli.
Zamiast do Wielkiej Sali pobiegłam więc do sowiarni.


 - Zwariowałaś?!- zawołał szeptem Neville, gdy staliśmy przed ścianą na siódmym piętrze, czekając na członków GD.
- Posłuchaj, to jest dobry pomysł. Musimy dalej prowadzić ruch oporu- powtórzyłam po raz drugi z iskierkami w oczach.
- Ale…to ryzykowne!
- Wiem…Jednak tylko ryzykując coś zdziałamy- spuściłam wzrok- Luna by się zgodziła.
Po chwili namysłu pokiwał głową i już chciał coś powiedzieć, ale obok nas pojawiła się grupka przyjaciół. Weszliśmy więc do Pokoju Życzeń, gdzie przedstawiłam im swój pomysł. Większość powitała go z entuzjazmem. Kilka osób wydawało się wahać, ale w końcu poparło mnie. Po spotkaniu napisałam do Hagrida twierdzącą odpowiedź.


 Plan był taki: mieliśmy zrobić huczną imprezę, a potem, w razie nakrycia, użyć Proszku Natychmiastowej Ciemności, który dostałam od moich braci i uciec.
Miałam nadzieję, że się uda.
Noc była zimna, ale w chatce Hagrida było ciepło i przytulnie. Na stole już czekały na nas różne potrawy i napoje, a Kieł szczekał radośnie. Było ciasno, bo ledwie się mieściliśmy wszyscy w tym małym domku. Nad wejściem gajowy zawiesił kolorowy napis ,,Popieramy Harry’ego Pottera’’, który nieco mnie rozczulił. Popierałam Harry’ego z całego serca.
Hagrid puścił muzykę i rozpoczęła się zabawa. Jedliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy o wspólnych chwilach z Wybrańcem. Ja miałam wiele do opowiedzenia(oczywiście wszystkie nasze pocałunki zostawiłam tylko dla siebie). Neville, Hagrid i parę innych osób też długo rozprawiało na temat Harry’ego i wszyscy doszliśmy do wniosku, że bardzo go nam brak.
Ja oczywiście wiedziałam to już od dawna.
Przyjęcie trwało ponad godzinę. Naprawdę miło mi się tu siedziało, bo czułam się oddalona od trosk i całego zła. Jakby ta chatka była innym, lepszym światem.
Jednak wszystko ma swój kres. Parvati, która w tej chwili trzymała wartę, wpatrując się w okno oznajmiła, że widzi jakieś sylwetki. Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi. Neville zaklęciem posprzątał cały bałagan, panujący w domku, a ja porozdawałam prawie wszystkim po trochę magicznego proszku. Potem Hagrid zaprowadził nas do bocznego wyjścia z chatki.
- Uciekajcie tak szybko jak możecie!- zawołał szeptem olbrzym. W jego ciemnych oczach błyskało przejęcie. Nam wszystkim serce waliło jak dzwony.
- A co z tobą?- zapytałam cicho. Uśmiechnął się lekko.
- Ginny, poradzę sobie.
- Skrzywdzą cię…
- Nie mamy czasu!- zawołała Lavender z lękiem w spojrzeniu- Już przyszli.
Po sekundzie usłyszeliśmy mocne pukanie do drzwi frontowych.
- Otwierać inaczej zrobimy to magią!
- Zmykajcie!- warknął Hagrid, a my posłusznie wymknęliśmy się przez boczne wyjście. Nasze sylwetki oświetlił blask księżyca, co zwróciło uwagę Alceto i Amycusa, którzy stali przy chatce. Ruszyli w naszą stronę.
Wyciągnęłam przed siebie rękę z czarnymi ziarenkami, widząc kątem oka, że inni robią to samo. A następnej chwili wszyscy wyrzuciliśmy przed siebie proszek.
Zatopiłam się w ciemności. Kompletnie nic nie widziałam, a krzyki dobiegały do moich uszu jakby stłumione. Jednak nie miałam czasu, by myśleć. Puściłam się pędem przed siebie, wykorzystując działanie proszku. Bałam się o moich przyjaciół, lecz nie mogłam nic zrobić by im pomóc. Biegłam przez mrok niczym ślepa…
W końcu ujrzałam zarys kształtów przed sobą. Zaczęło do mnie docierać srebro księżyca. Łapiąc oddech zorientowałam się, że jestem przed bramą zamku. Rozejrzałam się z niepokojem, widząc kilka sylwetek, dobiegających do mnie. Uniosłam różdżkę.
- Ginny, to my!- pisnęła Lavender. Zamrugałam i rozpoznałam pozostałe twarze członków GD. Uśmiechnęłam się.
- Dobra, szybko do dormitoriów- rozkazałam.
Wszyscy zgodnie wróciliśmy do swoich domów, niezauważeni przez Filcha. I dopiero padając na kanapę w pokoju wspólnym Gryfonów zorientowałam się, że kogoś tu brak.
- A gdzie jest Neville?- wydusiłam, ogarnięta obawą. Moi przyjaciele spojrzeli po sobie smutno.
- Nie wiem- odezwała się Demelza, poprawiając nerwowo swoje brązowe włosy- Przez proszek nic nie widziałam.
- Ja też…-rozległo się kilka głosów. Nie mogłam powstrzymać przerażonej miny. Poczułam łzy w kącikach oczu.
- Musimy iść spać, zanim tu wparują- stwierdził Seamus, a ja skinęłam głową i powoli udałam się do dormitorium. Bolało mnie serce.
- Ginny…- szepnęła Demelza, kładąc się do łóżka- Trzymasz się?
- Złapali Neville’a. Zabiją go- powiedziałam beznamiętnie.
- A może gdzieś się ukrył? Tego nie wiemy, nie możesz zakładać najgorszego…
- W obecnych czasach najgorsze scenariusze często się sprawdzają- odparłam i zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że sen nie przyjdzie tak szybko.
Najpierw Harry.
Potem Luna.
A teraz Neville.
Wszyscy, których zabrała mi wojna.


***


No i wreszcie jest! Wybaczcie, że tak późno, ja też jestem na siebie zła :(
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Wszystko wyjaśni się w następnej notce.
Nie wiem kiedy będzie ciąg dalszy, nie umiem sprecyzować, więc będzie jak będzie.
Kochani, dziękuję, że to czytacie i mnie wspieracie :*



sobota, 14 stycznia 2012

Smutne Święta

Patrzyłam w okno, za którym szybko przesuwały się łąki, pokryte śniegiem. Szare niebo dziwnie kontrastowało z białym puchem.
- Pół roku za nami- mruknęła Luna, przerywając ciszę w naszym przedziale. Neville się uśmiechnął.
- Bardzo obfite pół roku- zauważył. Skinęłam głową. 
- Po Świętach musimy znów zrobić coś z Gwardią Dumledore'a. Niech nie myślą, że jedna kara wystarczy, by nas sobie podporządkować!
- Zgoda, ale najpierw trzeba obmy
śleć dobry plan- chłopak mrugnął do nas, przypominając mi porażkę z mieczem Gryffindora. Nie chciałam z tego powtórki, więc tym razem musiałam zaplanować coś mądrego. 
- Zauważyliście, że Snape zachowuje się jakoś inaczej?- nagle wpadło mi do głowy to pytanie i postanowiłam je wypowiedzieć. Nurtujące sprawy najlepiej omówić.
Moi przyjaciele zrobili zdziwione miny. 
- To znaczy?- zapytała Luna.
- No, nie jest taki wredny. Zawsze myślałam, że on jako pierwszy chce się nas zabić, ale nie ukarał nas klątwą, a nawet nie wyrzucił ze szkoły. Dziwne, nie?
- Moim zdaniem po prostu boi się, że po którymś Cructiatusie, rzuconym na nas, Zakon przystąpi do działania- wyjaśnił Neville. Chciałam zaprzeczyć, ale się powstrzymałam. Chłopak miał rację. Jak mogłam myśleć, że w Snape'ie jest coś dobrego?
Wyjęłam z torby fasolki i zaczęłam je przegryzać z zamyśloną miną.

Gdy pociąg dojechał do stacji, pożegnałam się ciepło z Luną i Neville'm, życząc im wesołych Świąt i ruszyłam z moimi rodzicami. Znów jechaliśmy samochodem z Ministerstwa. Widocznie tata zapewinił nam ochronę.
Dopiero w domu mama pozwoliła sobie na czułości, ściskając mnie i całując jak szalona.
- Och, Ginny, jak to dobrze,  że nic ci nie jest!- zawołała przez łzy.
- Mamo!- upomniałam się i w końcu mnie puściła. 
- Przepraszam, po prostu tęskniłam.
- Ja za wami też.
Przyjrzała mi się dokładnie i nagle jej oczy się zwęziły. Dotknęła mojego siniaka na skroni, który zarobiłam ostatniego dnia szkoły.
 - Co to jest?
- Uderzyłam się o kant stołu- skłamałam.
- A te zadrapania?- podciągnęła mi rękaw swetra i odsloniła kilka szram. Były one pamiątką po jednym zaklęciu Amycusa.
- To nic- wyjąkałam.
 - Jak to nic?! Ginny, czy ci  śmierciożercy to zrobili? Mów!
Nie chciałam dłużej kłamać, bo prawda i tak się wyda. Przecież byłam dumna ze swojego oporu.
 - Tak, to oni- wyznałam. W oczach mamy zabłysł strach. 
- Dlaczego? To przez to, że ja i tata jesteśmy w Zakonie?
- Nie. Po prostu się stawiałam, a oni tego nie tolerują. 
- Ginny!
- Mamo, jakbyś ich słyszała to też byś nie wytrzymała.
- Ale oni mogli cię zabić!
- Jestem już prawie dorosła, w czerwcu kończę siedemnaście lat, mogę robić, co chcę!
Mama patrzyła chwilę na mnie z niezdecydowaniem, a potem pokręciła głową. 
- Nie wracasz po Świętach do Hogwartu- szepnęła. Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w te słowa.
- Co? Nie ma mowy!
- Tak, Ginny, ponieważ nie chcę, żeby coś ci się stało!
- Czy wy wszyscy myślicie, że mam pięć lat?- oburzyłam się, a w moim spojrzeniu zapłonął ogień- Halo, czy widzicie, że jestem już duża?! Moi bracia i ty możecie nadstawiać karku, ale ja nie?!
- Bo jesteś najmłodsza...
- Mamo, do cholery, mam dość bycia delikatną dziewczynką! Ja też chcę walczyć, chcę pomóc! Zrozum to i nie przeszkadzaj mi!
Obróciłam się na pięcie i skierowałam swoje kroki ku górze. Byłam wzburzona. 
- Ginevro, wracaj!- usłyszałam jeszcze mamę, ale tylko trzasnęłam drzwiami pokoju, zamykając się w nim. Nie żałowałam swoich słów. Wrócę do Hogwartu, do moich przyjaciół i GD. Choćmym miała tam pojechać na gnomie ogrodowym.


Resztę dnia przesiedziałam w pokoju, ale następnego ranka wyszłam z niego, by pomóc w przygotowaniach do Wigilii. Nie odzywałam się do mamy, to ona miała mi powiedzieć, że się myliła. W milczeniu sprzątnęłam pokoje moich braci, pomogłam bliźniakom stroić choinkę i doprowadziłam salon do porządku. Wieczorem przebrałam się w ładną, czerwoną sukienkę i zeszłam na dół, starając się nie myśleć o fakcie, że dokładnie rok temu w Norze świętowałam z Harry'm. 
Przy stole zgromadziła się cała moja rodzina, prócz Rona i Percy'ego, Fleur, Lupin i Tonks. Ta ostatnia miała pokaźny brzuch i zastanawiałam się, kiedy urodzi.
Poczęstowaliśmy się opłatkami, przy czym pogodziłam się z mamą, a potem zaczęliśmy jeść pyszne potrawy. Atmosfera nie była tak wesoła jak kiedyś, ale cieszyłam się, że tu jestem. Chciałam, by śpiew kolęd i radosne uśmiechy na twarzach moich towarzyszy nigdy nie gasły.
W końcu jednak poszłam spać, a zamykając powieki, zastanawiałam się nad jednym. Gdzie teraz jest Harry? Jak świętuje Wigilię? Czy też myśli o mnie?
Ranek nie przysniósł mi tyle radości, co zawsze. Zeszłam do salonu, otworzyłam prezenty i uśmiechałam się, choć nie do końca szczerze. W paczkach do mnie były różne czekoladki, słodycze, sweter od mamy, kolejną książkę od Lupina i Tonks...Starałam się z tego cieszyć. Przecież nie wiadomo, czy dożyję następnych Świąt.

Ferie Świąteczne jak szybko się zaczęły tak szybko skończyły. Ani się obejrzałam, a już siedziałam w pociągu, obok Neville'a i Luny. Mama po namowie się zgodziła, bym jednak wróciła do szkoły. Ale miałam ją informować o wszystkich karach przez listy. Cudownie.

Pociąg ruszył, a my zaczęliśmy sobie opowiadać jak spędziliśmy Święta i jakie dostaliśmy prezenty. Podróż mijała przyjemnie do czasu, gdy pojazd nie zatrzymał się niespodziewanie. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się dookoła.
 - O co chodzi?- zastanawiał się Neville. Chciałam powiedzieć, że może to znowu dementorzy, ale nagle drzwi naszego przedziału rozsunęły się i stanął w nich jakiś mężyczna w czarnym płaszczu. Miałam złe przeczucie, dlatego zaraz wyciągnęłam różdżkę.
On jednak nie patrzył na mnie, tylko na Lunę, której błękitne oczy zrobiły się dwa razy większe.
 - Luna Lovegood?- zapytał przybysz zimnym głosem. Blondynka skinęła sztywno głową.
-  Coś się stało?
 - Idziesz ze mną.
 - Nie ma mowy!- wtrąciłam się, celując w niego różdżką. Neville zrobił to samo, a śmierciożerca się roześmiał. I wtem ku mnie pomknęło niebieskie światło. Uchyliłam się w ostatniej chwili, a zaklęcie trafiło w okno. Kawałeczki szkła poleciały prosto w moje rude włosy.
 - Drętwota!- usłyszałam głos Neville'a, ale mężczyzna odparł atak i rzucił kolejny czar niewerbalny. Chłopak krzyknął i znieruchomiał.
 - Niech mnie pan puści!- zawołał dziewczęcy głos.
 - Idziesz ze mną. I przestań się wyrywać, bo dostaniesz klątwą.
 - Luna!- wyjkałam i udało mi się podnieść z podłogi. Wybiegłam w przedziału, kierując się do wyjścia. Serce biło mi jak oszalałe, nie potrafiłam normalnie myśleć.
 Drzwi pociągu były otwarte i widziałam przez nie jak śmierciożerca ciągnie blondynkę jak najdalej od torów.
 - Drętwota!- krzyknęłam, jednak za późno. W tym samym momencie deportowali się i moje zaklęcie trafiło w powietrze. Z przerażeniem patrzyłam się na puste miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze stała Luna, ignorując ciekawskie spojrzenia uczniów.
 - Ginny- Demelza położyła mi dłoń na ramieniu i zaprowadziła do mojego przedziału. Tam wspólnymi siłami odczarowałyśmy Neville'a, który też wyglądał na wstrząśniętego. - Gdzie Luna?- zapytał szybko. Spuściłam wzrok, czując palące łzy w oczach.
- Porwali ją.

 ***


Tekst trochę smutny, ale nawet mi się podoba, choć myślę,  że jest trochę niedociągnięć. Szkoda, że nie zdążyłam z nim na Święta, ale cóż, trudno.
I mam nadzieję, że się domyślacie, dlaczego porwano Lunę. Było o tym w książce;)
Niedawno zdałam sobie sprawę, że pisanie o Ginny sprawia mi wielką przyjemność, więc notki po wielkiej bitwie powinny się pojawić :)
Pozdrawiam was wszystkich w Nowym Roku!