niedziela, 23 października 2011

Mroczne chmury

Stałam pośród tańczącego tłumu, a wokół grała muzyka. Ludzie się śmiali.
Zamrugałam zdezorientowana. Gdzie się znalazłam? Przecież przed chwilą walczyłam z tym śmierciożercą.
I wtem zobaczyłam samą siebie, popijającą wino. Wyglądałam identycznie jak teraz. Ta sama złota suknia i rude włosy. Czyżbym przeniosła się w czasie?
Do mojej sobowtórki podszedł Krum. Po chwili nasze spotkanie przerwała Luna z radosną miną.
A więc to było wspomnienie. Ktoś mnie tu przeniósł, by...
O nie. Przecież ja zaraz wygadam się, że znam miejsce pobytu Harry'ego! Ten śmierciożerca nie może tego zobaczyć!
Skupiłam się na drugiej mnie i starałam się jej przesłać ostrzegawczą myśl, zasłonić jej słowa mgłą, sprawić, by z jej ust nie wydobyła się prawda.
- A gdzie jest Harry?- dobiegł mnie zaciekawiony głos Luny.
- Nie wiem- odparła moja sobowtórka i wtem do namiotu wpadł patronus Kingsleya. Ledwo zdążyłam odetchnąć z ulgą, bo ktoś mnie szarpnął i znów wszystko się zamazało...
Klęczałam pośrodku namiotu, a śmierciożerca puścił mój nadgarstek.
- Uciekaj!- warknął, a ja szybko wróciłam do mamy, całej bladej ze strachu.
- Wszystko w porządku- uspokajałam ją, ale nie śmiałam więcej powiedzieć w obecności nieproszonych gości.
Tatę też puścili. Domyślałam się, że i on zastosował sztukę oklumencji. Byłam z tego dumna.
- Nic nie wiedzą- powiedział szef śmierciożerców- Wracamy.
Rozległ się trzask, ich postacie zmieniły się w kłęby czarnego dymu i wyleciały z namiotu. Goście rozluźnili się i natychmiast zaczęli się teleportować do domów. Nie dziwiłam im się.
Żal mi było tylko Fleur, której kosmyki jasnych włosów wysunęły się ze starannego koku i Billa, który smętnie patrzył na zniszczenia. Ich ślub zakończył się niemiłą niespodzianką i ucieczką.
- Jak wam się udało przed nimi ukryć...?- wyjąkała mama, całując tatę w czoło.
- Oklumencja- uśmiechnęłam się do niej blado.
-No dobrze, trzeba to posprzątać!- oznajmił tata do moich braci- Reszta niech wraca do domu. Musimy wznowić zaklęcia ochronne.
- My to zrobimy!- zaoferowali się Lupin i Tonks, wychodząc na dwór. Mama, Bill, Fred i Greorge zostali, by pomóc tacie.
Wzięłam za rękę wystraszoną Gabrielle i bez słowa wyprowadziłam ją z namiotu.

Za oknem panowała ciemna noc, a dzisiejsza wydawała się mroczniejsza niż zwykle.
Wpatrywałam się tępo w szybę, a w głowie kłębiło mi się wiele myśli.
Zabito ministra magii. Voldemort przejął Ministerstwo. Zwyciężył.
Harry, Hermiona i Ron gdzieś uciekli, a ja nie wiedziałam, gdzie są i czy wszystko z nimi w porządku. Nawet nie zdażyłam się z nimi pożegnać.
Kolejna nasza nadzieja padła.Teraz wszystko wydawało mi się takie bez sensu.
Chciałam płakać, ale żadna łza nie wypłynęła z moich oczu. W końcu ułożyłam się na łóżku i usnęłam, wciąż słysząc czyjś krzyk...

Aby rano usunąć worki spod oczu musiałam użyć mugolskich sztuczek, gdyż nie wolno mi było jeszcze uprawiać magii poza szkołą. Zresztą, przy stole nikt nie wyglądał najlepiej. Mama miała czerwone oczy, tata ponury wyraz twarzy, a bliźniacy wpatrywali się ze smutkiem w talerze. Nawet blask Fleur nieco przygasł.
Śniadanie w grobowej atmosferze przerwała nam sowa, lądująca przede mną i przewracająca szklankę z herbatą. Z cichym westchnięciem zabrałam jej z dzioba list i wytrzeszczyłam oczy, gdy na kopercie zobaczyłam napis ,,Wyniki SUMÓW''.
- Co to jest?- zapytała mama podejrzliwie.
- To wyniki SUMÓW- odpowiedziałam i otworzyłam niepewnie, wyjmując kartkę.
- No to prawda wyjdzie teraz na jaw!- zakpił Fred.
- Lepiej przygotuj jakieś wyjaśnienia- dodał Greorge. Przewróciłam oczami i spojrzałam na listę.

Ginevra Molly Weasley
Wyniki Standardowych Umiejętności Magicznych

Transmutacja...................................................zadowalający
Eliksiry............................................................nędzny
Zaklęcia i Uroki................................................wibitny
Obrona przed Czarną Magią............................wybitny
Historia Magii..................................................okropny
Zielarstwo.........................................................powyżej oczekiwań
Opieka nad Magicznymi Stworzeniami............powyżej oczekiwań
Wróżbiarstwo....................................................okropny
Astronomia........................................................zadowalający

Wow. Nie było źle. Zawaliłam wróżbiarstwo, historię i eliksiry, ale świetnie napisałam zaklęcia i obronę przed czarną magią! Byłam z siebie dumna.
Pokazałam wyniki rodzinie. Bliźniacy zrobili demonstacyjne niezadowolone miny, Bill się do mnie uśmiechnął, a mama mnie pocałowała w policzek.  
- Brawo, Ginny! Dwa wibitne! Jesteś lepsza od Rona!
Wzmianka o moim bracie nieco zniszczyła radosny nastrój. Wszyscy sobie przypomnieli, że Ron uciekł nie wiadomo gdzie, z nie wiadomo jaką misją do spełnienia i nie wiadomo, czy jest cały. Odłożyłam list, dokończyłam śniadanie i wróciłam do pokoju. Czułam dziwną pustkę. Wiedziałam, że Harry wcześniej czy później odejdzie, ale nadal nie mogłam przestać się martwić. Miałam wrażenie, że wszystko przykrywają ciemne chmury niepokoju i strachu. Nic już nie było pewne, a mi z trudem przychodziło znalezienie jakiegoś płomienia nadziei.
Wlepiłam wzrok w szybę, jakby zaraz na podwórku miał się pojawić Harry i przytulić mnie...
Wieczorem pojawiła się u nas inspekcja z Ministerstwa. Znów zadawali nam pytania, ale nie stosując oklumencji. Wszyscy zgodnie powiedzieliśmy, że Ron jest chory, dlatego nie ma go w salonie i że nie wiemy nic o Wybrańcu. Wiedziałam, że nie do końca nam uwierzyli, ale zostawili nas w spokoju. Na jakiś czas.
Po kilku dniach tata oznajmił, że kontrolowane przez Voldemorta Ministerstwo nie potrafi znaleźć Harry'ego. Ucieszyłam się ogromnie, ale nadal czułam niepokój.
Do naszego domu czasem wpadali członkowie Zakonu Feniksa, przynosząc wiadomości lub chcąc się przespać w bezpiecznym miejscu. Ich miny były jednak zmęczone i posępne. Wydawało mi się, że cały świat zaraził się tym wszechobecnym smutkiem.
Te wakacje należały do najgorszych w moim życiu. Nie cieszyło mnie ciepłe słońce, nie kusił zielony ogród, a nawet nie miałam ochoty do rozmów. Całe dnie spędzałam w moim pokoju, bazgroląc coś w zeszycie lub wpatrując się tępo w sufit. Czułam się, jakbym była duchem. Wstawałam rano, jadłam, zmuszałam się do uśmiechu, pomogałam w obowiązkach domowych, zamykałam się w pokoju, a potem zasypiałam, dręczona wizjami martwego ciała Harry, ego, torturowanego Rona i krzyczącej Hermiony.
I tak mijał sierpień...

Pewnego dnia tata powiedział szeptem przy kolacji, że wysłał sowę do Harry'ego z powiadomieniem, że wszyscy są bezpieczni. Sowa powróciła bez choćby draśnięcia, co oznacza, że i oni znaleźli dobrą kryjówkę. To mnie nieco podniosło na duchu.
Nadchodził pierwszy września, co wiązało się z odwiedzinami na Pokątnej. Ponieważ w tym roku tylko ja z rodziny szłam do Hogwartu, nie był konieczny wspólny wypad do sklepu. Tata, nie chcąc mnie narażać, sam załatwił podręczniki i nową szatę(nareszcie). Teraz więc byłam gotowa do szóstego roku nauki.
W czasie wakacji dostałam też list od Luny i Neville'a. Cieszyłam się, że mogę na nich liczyć i że w szkole będą mnie wspierać.

W ostanią noc wakacji przysiadłam na ganku, podziwiając gwiazdy. Moje policzki muskał ciepły wiatr, a świerszcze cykały cicho w trawie. Było tak złudnie spokojnie.
Wiedziałam, że czeka mnie trudny rok. Walka nie tylko o oceny, ale też o honor i życie. Kto wie, może jakiś Ślizgon znów planuje podstęp na rozkaz Voldemorta? Kto teraz zginie? McGonagall? Któryś z uczniów? A może ja sama, dziewczyna Wybrańca?
- Jak się czujesz?- usłyszałam i obok mnie usiadła Tonks. Dziś jej włosy były mysie ze srebrnymi pasemkami. Niebieskie oczy przysłonione były smutkiem, ale już nie wyglądała na tak przygnębioną jak dwa miesiące temu.
- Nie wiem- wzruszyłam ramionami- Trochę się niepokoję.
- Zauważyłam. Nie jest łatwo żyć w ciągłym strachu, ja też chwilami się załamuję, ale...jesteśmy silne, prawda? Poradzimy sobie?
- Chyba tak- uśmiechnęłam się, wdzięczna, że mogę z kimś porozmowiać szczerze. Siedziałyśmy tak jeszcze przez jakiś czas, ciesząc się bliskością drugiej osoby.

***
Ha, dopiero niedawno przypomniałam sobie, że Ginny powinna dostać wyniki sumów. Mam nadzieję, że Wam odpowiadają.
Końcową wzmankę o Tonks dedykuję Rice, która, tak jak ja, bardzo ją lubi:)
Następna notka będzie za tydzień. Zaczną się w niej  przygody Ginny w opanowanej przez śmierciożerców szkole;)

Aha i, jak słusznie zauważyła Dimka, pomyliłam oklumencję z leglimencją i teraz to poprawiałam xd. Przepraszam, głupi błąd;)




czwartek, 13 października 2011

Ślub

W lustrze stała rudowłosa dziewczyna w złotej sukni i kremowych pantoflach. Jej usta błyszczały czerwienią, a brązowe oczy okalały długie rzęsy.
Dorastałam.
Zauważyłam to już w zeszłym roku, ale teraz znów się zmieniałam. Moja figura nabierała jeszcze bardziej kobiecych kształtów, a twarz piękniała. Tylko czy miałam dla kogo być ładna?
- Ginny- do pokoju weszła Gabrielle, ubrana w identyczną złotą sukienkę. Jej srebrne włosy układały się w fale- Powinnyśmy już iść.
- Dobrze- powiedziałam i razem z dziewczynką wyszłam do ogrodu. Na jego środku stał duży, biały namiot, do którego wchodzili goście. Niebo zmierzchało.
- Gabrielle, Ginny!- zawołała radośnie Fleur. Jej śnieżna suknia powiewała za nią- Jesteście śliczne. Tu macie kwiaty. Zaczynamy!
Wzięłam bukiet róż, idąc za panną młodą i zatrzymując się przy wejściu do namiotu. Widziałam na anielskiej twarzy dziewczyny lekkie zdenerwowanie.
- Będzie dobrze, Fleur- pocieszyłam ją cicho. Uśmiechnęła się, ale w tym samym momencie zagrała uroczysta muzyka, sygnalizująca rozpoczęcie ślubu.
Westchnęłam w duchu. Nie po to ćwiczyłyśmy wszystko przez kilka ostatnich dni, by teraz coś zniszczyć.
Fleur poprawiła włosy, narzuciła na twarz woal i ruszyła do środka. Ja z Gabrielle szłyśmy za nią, sypiąc kwiatami.
W namiocie zebrał się niezły tłum. Teraz wszyscy powstali, patrząc z zachwytem na pannę młodą. Od żyrandolów migotało światło.
Pod drewnianym łukiem stał Bill w eleganckim garniturze, a za nimi czarodziej, mający udzielić ślub. Fleur zatrzymała się naprzeciw narzeczonego, mierząc go czułym spojrzeniem.

Kątem oka ujrzałam wysokiego rudego chłopaka, wpatrującego się we mnie. Choć wypił eliksir wielosokowy, wiedziałam, że to Harry. Posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił.
Czarodziej rozpoczął swoją mowę na temat dzisiejszej uroczystości.
Pół godziny później, Bill nałożył obrączkę na smukły palec Fleur, a ona zrobiła to samo. Potem ich usta zetknęły się w długim pocałunku. Tłum zaczął klaskać, a mama nawet się popłakała.
Moje serce wypełniała radość. Od jakiegoś czasu lubiłam Flegmę i cieszyłam się, że mój brat odnalazł drugą połówkę. Szczególnie, że teraz czasy są ciężkie i niebezpieczne.
Rozpoczęła się zabawa. Goście podeszli do stołów, napełniając swoje kieliszki, a tata puścił żywszą muzykę. Odnalazłam Hermionę, która stała w czerwonej sukni i ocierała sobie oczy.
- To takie piękne…- szeptała- Ja też bym chciała być taka szczęśliwa.
- I będziesz. Kwestia czasu- podałam jej talerz z galaretką, który przyjęła z uśmiechem. Ja sama zajęłam się kawałkiem pysznego ciasta, obserwując tańczących małżonków. Wyglądali wspaniale.
- Fleur Weasley- mruknęłam- Śmiesznie brzmi.
Hermiona nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo pojawił się przed nami Ron. Wyciągnął rękę ku swej dziewczynie.
- Zatańczysz?- spytał. Hermiona oblała się rumieńcem i ruszyła z nim na parkiet. Zerknęłam na Harry’ego. Rozmawiał właśnie z jakiś starszym mężczyzną. Miał przejętą minę, więc postanowiłam mu nie przeszkadzać.
- Hej- odezwał się jakiś głos za mną. Obróciłam się i ujrzałam zgarbionego chłopaka z ciemnymi oczami. Wiktor Krum?
- Cześć- odparłam, nieco zdziwiona.
- To ślub twojego brata?- zapytał, odkładając pusty kieliszek.
- Tak. A…co ty tu robisz?
- Hermiona mnie zaprosiła- popatrzył posępnie na brązowowłosą- Chyba ma już chłopaka…A może ty chciałabyś ze mną zatańczyć?
- Ja…- wcale nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam mu zrobić przykrości. Z opresji wybawiła mnie Luna, pojawiając się znikąd i chwytając mnie za dłonie. Ubrana była we wściekle żółtą suknię.
- Cześć, Ginny!- zawołała- Tak się cieszę, że się widzimy. Co tam u ciebie słychać? Gratuluję z powodu szczęścia brata!
- Dzięki- zobaczyłam, że Krum odchodzi, więc odetchnęłam- U mnie wszystko w porządku. Zostałam druhną, jak widać.
- Ale super, też bym tak chciała…Ten namiot jest cudowny.
- Och, dzięki, tata się starał. Ładna suknia.
Uśmiechnęła się wesoło i coś powiedziała, ale muzyka ją zagłuszyła.
- Co?!- wykrzyknęłam.
- A gdzie jest Harry?- powtórzyła Luna. Posmutniałam w duchu.
- On jest…
Ale nie dokończyłam. Nagle do namiotu wleciało coś srebrnego, co przypominało rysia. Tata natychmiast uciszył grający gramofon, a goście zamarli.
- Ministerstwo padło!- odezwał się ryś głosem Kingsleya- Minister nie żyje! Oni nadchodzą…
Zamurowało mnie, a moje oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Jakiejś kobiecie wyrwał się krzyk.
A po chwili wszyscy zaczęli w popłochu ewakuować się. Jedni uciekali do wyjścia, potrącając się i tłucząc naczynia, a drudzy teleportowali się z trzaskiem. Zobaczyłam jak Hermiona z wystraszoną miną chwyta Rona i rudego chłopca, którym był Harry…Jego oczy spotkały się z moimi…Ale zaraz cała trójka rozpłynęła się w powietrzu.
W samą porę. Do namiotu wparowały postacie w czarnych szatach, rzucając zaklęcia. Nie rozumiałam nic z tego, ale postanowiłam jak najszybciej dotrzeć do rodziny. Przepchałam się przez tłum.
- Ginny!- krzyczała mama, a ja chwyciłam jej rękę i razem podbiegłyśmy do bliźniaków.
- Spokój!- wrzasnął jeden śmierciożerca, wymachując groźnie różdżką- Niech nikt się nie rusza!
Goście przylgnęli do ścian namiotu. Widziałam przerażoną twarz Gabrielle, tulących się do siebie Billa i Fleur oraz rozgniewanego tatę. Wciąż nie puszczałam ręki mamy.
- Poszukujemy Harry’ego Pottera!- oznajmił ten sam śmierciożerca- Jeśli ktoś go widział, lub jeśli go ukrywa, niech powie mi teraz!
Spojrzał na mojego tatę, a on dzielnie odpowiedział:
- Nie ma z nami Harry’ego Pottera! Nie wiemy, gdzie teraz jest!
- To prawda!- poparła go jakaś kobieta- Nie było go tutaj.
- Zaraz się przekonamy. Przesłuchamy parę osób…
Śmierciożercy szarpnęli kilku gości na środek, w tym mojego tatę i Tonks. Zrobiłam gniewny krok, gdyż zamierzałam ich uwolnić, ale wtem chwyciły mnie jakieś łapy.
- Puszczaj!- krzyknęłam, przeklinając w myślach fakt, że zostawiłam różdżkę w pokoju.
- Uspokój się, ślicznotko!- odparł śmierciożerca, ciągnąc mnie- Zadamy ci parę pytań!
Pchnął mnie na środek, tuż obok taty. Bałam się na niego spojrzeć, by nas nie zdradzić. Nie podobała mi się ta sytuacja. Goście może nie widzieli Harry’ego, ale ja wiedziałam, że tu był…
Ku zgromadzonym osobom ruszył wysoki śmierciożerca. Złapał za rękę Tonks, która zaczęła się wyrywać. Lupin mocował się z innym napastnikiem i nie mógł jej pomóc.
Śmierciożerca spojrzał w jej oczy, a one stały się nagle puste…Jednak zaraz to minęło i mężczyzna podszedł do jakieś kobiety. Z nią stało się to samo. Podejrzewałam, co robił…Szperał w naszej pamięci, w umyśle, stosował leglimencję.
O rany, nie znałam się na oklumencji, nie umiałam się bronić. Co mam zrobić? Nie mogę przecież zdradzić Harry’ego!
Wzrok śmierciożercy skierował się na mnie i zaraz jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku. Odwzajemniłam odważnie spojrzenie.
Nie mogę zawieść, jestem silna, dam radę…
Wtem poczułam, że maska śmierciożercy się rozmazuje, a ja się zapadam w przeszłość, we wspomnienia…

***
No, nareszcie nowa notka. Wiem, że opis ślubu jest nieco nudny, ale mam nadzieję, że końcówka Was zaciekawiła;)
Teraz będe dodwać notki tylko w weekendy, bo w tygodniu mama zabroniła mi używać komputera(za dużo czasu poświęcałam na pisanie).
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za komentarze. Czekam też na nowe notki na Waszych blogach:)


sobota, 1 października 2011

Mój dar

Promienie słońca tańczyły w naszych włosach, a do uszu dolatywał śpiew ptaków. Siedzieliśmy na zielonej trawie, obok nas kwitły kwiaty. Ogród wydawał się tętnić radością.
Harry chwycił mnie za rękę, patrząc na mnie z czułością. Przysunęłam swoją twarz do jego, a on pocałował mnie namiętnie. Zamknęłam oczy, pozwalając, by pochłonął mnie żar. Było mi tak dobrze...
I nagle jego ciepło zaczęło się oddalać. Chciałam je zatrzymać, krzyczałam, ale Harry już stał na końcu ogrodu.
-         Zaczekaj!- zawołałam. Uśmiechnął się smutno i zniknął za drzewami.
-         Nie! Harry, wróć! Nie...
Złapałam się za głowę, przeczesując nerwowo włosy. W moim pokoju już było jasno, więc uznałam, że ten sen obudził mnie o właściwej porze.
Tylko dlaczego ciągle mi się to śni? Odkąd Harry przyjechał do Nory tydzień temu, pojawiał się w moich snach, przynosząc mi radość i ból zarazem. Może dlatego, że był tak blisko, a równocześnie tak daleko? Że bałam się o niego? Że tęskniłam?
Westchnęłam ciężko i zwlokłam się z łóżka, przebierając się w ubranie codzienne. Właśnie rozczesywałam moją szopę na głowie, kiedy ciszę przerwał głos Hermiony:
-         Psst, Ginny?
Brązowowłosa wślizgnęła się do mojego pokoju. Była już ubrana, a na jej twarzy widać było przejęcie.
-         Co się stało?- spytałam, siłując się z kołtunem.
-         Nie wierzę, że zapomniałaś! Wiesz, co dziś jest?
-         Trzydziesty pierwszy lipca. Zaraz...- otworzyłam szeroko oczy- Urodziny Harry’ego!
Przez ten sen zupełnie o tym zapomniałam, choć jeszcze wczoraj wieczorem planowałam z Hermioną nasz dar.
-         Zgadza się. Wieczorem jest przyjęcie, zorganizowane przez twoją mamę. Musimy mu dać nasz prezent wcześniej.
-         A Ron? Powiedziałaś mu?
-         Nie...- zarumieniła się- Bałam się, że wszystko wygada Harry’emu.
-         Nie zdziwiłabym się. To kiedy mu to damy?
-         Teraz jeszcze śpi, mamy jakieś piętnaście minut. Tort już czeka na dole. Zaniesiemy go do jego pokoju i obudzimy. Dobra?
-         Okej- skinęłam głową.
Tort wczoraj obie upiekłyśmy z Hermioną. Nie był może dziełem sztuki, ale podobał nam się. Gdy weszłyśmy do kuchni spojrzałam na śmietankowe ozdoby i czekoladowy lukier, upiększające ciasto.
Czy to wystarczy? Czy to będzie mój jedyny prezent dla ukochanego chłopaka? Może powinnam dodać coś jeszcze...
Tylko co? Nie chodziło mi przecież o materialne rzeczy.
Hermiona wzięła tort i po cichu weszłyśmy po schodach do pokoju Rona. Obaj chłopcy jeszcze spali.
Całe szczęście, że nasze kroki zagłuszało chrapanie Rona i mogłyśmy bez przeszkód podjeść do łóżka Harry’ego. Wyglądał tak słodko we śnie. Ciemne włosy uroczo sterczały mu ze wszystkich stron, a rzęsy rzucały cień na jego policzki. Bez okularów wydał mi się jeszcze ładniejszy i musiałam powstrzymać jęk. Tak bardzo go pragnęłam...
-         Gotowa?- spytała szeptem Hermiona, unosząc różdżkę.
-         Tak.
Z jej różdżki wyłoniła się błękitna wstęga, oplatająca głowę chłopaka. Po chwili Harry zmarszczył brwi i otworzył oczy. Popatrzył się od razu na mnie, choć to Hermiona go budziła.
Uśmiechnęłam  się wesoło.
-         Wszystkiego najlepszego, Harry!- zawołałyśmy chórem i podałyśmy mu tort.
-         Och...dziękuję- odpowiedział ze zdumieniem- Wygląda pysznie.
-         Co się dzieje?- zapytał rozespany Ron, którego musiały obudzić nasze głosy.
-         Twój przyjaciel ma urodziny- oznajmiłam- Przyłączysz się do życzeń?
-         No jasne! Czemu mi nie powiedziałyście? Sto lat, stary!
Hermiona przytuliła Harry’ego, a ja zaraz zrobiłam to samo. Miałam wrażenie, że serce Harry’ego bije tak szybko jak moje. I wtedy podjęłam decyzję.
Podczas gdy Ron robił wyrzuty Hermionie, flirtując z nią równocześnie, ja spojrzałam na mojego chłopaka.
-         Chodź do mnie- zaproponowałam. Zrobił zdziwioną minę, ale posłusznie wymknął się ze mną.
Po raz pierwszy pożałowałam, że nie sprzątnęłam pokoju. Gdy oboje weszliśmy z Harry’m do niego, w oczy od razu rzucało się nie pościelone łóżko, spodnie na krześle i wywalone na biurku stare podręczniki.
-         Wybacz  za bałagan- mruknęłam.
-         Nic się nie stało. Tu jest...pięknie- odparł. Uniosłam brew, a on dodał- Masz świetny zegar. I fajne plakaty. A z okna widać najładniejszą część ogrodu. Twój pokój po prostu...wyraża ciebie.
-         Dzięki.
Serce waliło mi głucho. Byliśmy tak blisko i to sami...Czy teraz też zobaczę, jak on odwraca się ode mnie i znika za drzwiami?
-         Wiesz, ten tort nie jest właściwy. Powinnam dać ci coś innego- zaczęłam, zakładając kosmyk za ucho.
-         Nie musisz, te ciasto to naprawdę cudowny...
-         Nie. To musi być coś ode mnie...- zrobiłam krok do przodu-Coś co zapamiętasz i zabierzesz ze sobą w tą trudną misję – nie cofał się. Pozwolił mi na zmniejszenie naszej odległości- Coś niezwykłego.
Stałam teraz tak blisko niego, że czułam zapach jego szamponu i oddech na mojej twarzy.
-         Ginny- szepnął, chwytając mnie za rękę. Wiedziałam, że nie stanie się nic złego. Harry nie ucieknie. Oboje chcemy tego tak samo.
-         Możesz być Wybrańcem i zbawiać świat, ale zasługujesz na chwilę ze swoją dziewczyną- powiedziałam cicho i dotknęłam wargami jego ciepłych ust. Oddał mi pocałunek, obejmując mnie czule. Całowaliśmy się ze słodyczą i namiętnością. Brakowało mi już tchu, ale nie dbałam o to.
-         Gdzie wy znikliście...och.- usłyszałam głos Rona i odsunęłam się od Harry’ego. Mój brat wyglądał na zaskoczonego i lekko zdenerwowanego. Zagotowałam się w środku. Czy on zawsze musi wszystko niszczyć?!
-         Wybaczcie- wybąknęła Hermiona z wystraszoną miną, pociągnęła go i oboje wyszli z pokoju.
Spojrzałam w te zielone oczy i przez chwilę żadne z nas się nie odezwało.
-         Powinniśmy już iść na śniadanie- rzekł w końcu Harry. 
-         Pewnie tak.
Ruszyliśmy do kuchni. Mama już podawała śniadanie, a Ron i Hermiona o coś się sprzeczali.
Usiedliśmy przy stole, mama złożyła Harry’emu życzenia, a potem we czwórkę poszliśmy do ogrodu i rozmawialiśmy wesoło. Cieszyłam się, że możemy wypocząć choć przez chwilę. Hermiona nawet zaczarowała kwiaty i różnokolorowe plamy zaczęły wirować wokół nas. Zanieśliśmy się śmiechem, gdy Ron nie wytrzymał ich woni i psiknął.
-         Hej!- zawołał z uśmiechem. Kwiaty opadły.
-         Przepraszam, nie wiedziałam, że masz alergię!- odparła rozbawiona Hermiona. Dał jej kuśtyka w bok, mrugając do niej. Spojrzałam na Harry’ego porozumiewawczo, ale wtedy przerwała nam mama:
-         Dzieci, chodźcie tu! Trzeba zająć się przygotowaniami!
No tak. Ślub miał się odbyć za kilka dni i było pełno roboty, więc musieliśmy opuścić słoneczny dwór i zabrać się za sprzątanie domu. Przez następne kilka godzin zmieniałam z Hermioną pościele we wszystkich pokojach, myłam z Harry’m schody i sprzątałam w klatkach sów.
-         Myślałem, że zerwaliście- mruknął Ron, gdy przypadło nam mycie talerzy. Ja niestety nie mogłam jeszcze użyć magii, więc tylko patrzyłam z zazdrością, jak mój brat używa różdżki i polerowałam naczynia rękami.
Na jego słowa lekko się zarumieniłam.
-         Bo zerwaliśmy- odparłam, nie unosząc głowy.
-         Ale to, co się dziś stało...
-         Oczywiście musiałeś tam wleźć, nie? Nie wiesz, co to znaczy prywatność.
-         Skąd miałem wiedzieć, że się całujecie?!
-         Użyj mózgu!
Na chwilę oboje zamilkliśmy. Wycierałam zawzięcie talerz, wciąż myśląc o tej scenie w moim pokoju...
-         Porozmawiam z Harry’m- oznajmił Ron, gdy skończył robotę, podczas gdy mi została jeszcze prawie połowa.
-         A to dlaczego?
-         On...zagalopował się. Nie chcę, by robił ci nadzieję, a potem cię opuścił. Tak nie można.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
-         To ja go pocałowałam! Nie jestem już dzieckiem i wiem, że zerwaliśmy. Ale dziś są jego urodziny. Zasługiwał na to.
Popatrzył na mnie uważnie, ale w końcu skinął głową i odszedł. Westchnęłam.
Ciekawe kiedy znów poczuje smak ust Harry'ego na moich? To z pewnością będzie za długi czas.

***
Och, wreszcie udało mi sie napisać notkę. Co prawda dodaję je co jakiś tydzień, czyli dość często, ale w wakacje robiłam to znacznie częściej. No niestety, szkoła daje sie we znaki ;)
Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się podobał i że nie czujecie niedosytu po pocałunku Ginnyi Harry'ego czy coś. Dziękuję za komentarze i życzę powodzenia w szkole :)