piątek, 15 czerwca 2012

Zawieszenie

Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości - oficjalnie żegnam się z tym blogiem. Nie mam weny, straciłam zainteresowanie życiem Ginny. Fajnie mi się o niej pisało i cieszę się, że stworzyłam tyle notek, ale teraz muszę odejść. Nie ma się co łudzić, w końcu od miesięcy nie dodałam nic nowego. Po prostu zamiłowanie do HP, a zwłaszcza do tego bloga, minęło. Nie wiem, czy jeszcze wróci. Nic nie należy wykluczać. Może w wakacje coś mi jeszcze przyjdzie do głowy.
Piszę tą wiadomość dla ewentualnych gości tego opowiadania, bo zdaje sobie sprawę, że mało kto tu wchodzi. Chcę jednak gorąco podziękować wszystkim czytelnikom, zwłaszcza tym najwytrwalszym, którzy byli ze mną niemal od początku...Cieszę się z każdego Waszego komentarza i dziękuję za niego.
Teraz znajdziecie mnie na blogu o Dramione. http://dramione-poki-nie-przyjdzie-smierc.blog.onet.pl/
Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Żegnajcie! :)

Pozdrawiam, Marzycielka

sobota, 25 lutego 2012

Ryzykowne przyjęcie

Sytuacja w szkole się nie zmieniała. Carrowowie wciąż sprawowali władzę, siali strach i gasili nadzieje. Wydawało mi się nawet, że po feriach stali się jeszcze bardziej zacięci. Powiększająca się z każdym dniem potęga Voldemorta dodawała im odwagi i pozwalali sobie na coraz to gorsze kary. Uczniowie trochę podupadli na duchu. Gwardia Dumbledore’a potrzebowała wsparcia,  jakiegoś krzepiącego zdarzenia, czegoś co by im pomogło odzyskać zapał do walki.
Ja niestety nie mogłam im pomóc. Porwanie Luny mocno mną wstrząsnęło. Nie spodziewałam się, że te bydlaki posuną się do czegoś takiego. Na początku zadawałam sobie pytanie: Dlaczego nie ja? Przecież byłam większym zagrożeniem niż moja lekko zwariowana przyjaciółka! Ale w końcu się dowiedziałam. Plotki na temat tego wydarzenia były przeróżne, jednak prawdę usłyszałam od własnego ojca. Napisałam do rodziny z prośbą o pomoc. List, jaki dostałam, oznajmił mi, że Luna została porwana dla szantażu. Jej ojciec prowadził bunt przeciw złym siłom poprzez pisanie Żonglera. Od jakiegoś czasu uwielbiałam to czasopismo. Przekazywało prawdę o sytuacji w kraju, wyśmiewało śmierciożerców i zagrzewało do walki. Podziwiałam pana Lovegooda za upór i męstwo. Mężczyzna jednak zaprzestał pisania, gdy zagrożono mu skrzywdzeniem córki. Od kilku tygodni poranna poczta już nie przynosiła tych ciekawych artykułów.
Tylko jedno mi się tu nie zgadzało. Dlaczego Luny nadal nie było wśród nas? Skoro jej ojciec spełnił wymagania śmierciożerców, powinna wrócić do szkoły, albo choć do domu. Jednak nie dawała znaku życia, a tata, poproszony o sprawdzenie moich obaw, udał się do posiadłości Lovegoodów i stwierdził, że Luny tam nie ma.
Musiał być więc jeszcze inny powód jej porwania. Bałam się nawet pomyśleć jaki.
Neville też nie potrafił mnie pocieszyć. Sam przeżywał stratę przyjaciółki i to, że nie zdołał jej pomóc. Tłumaczyłam mu, że to jest głównie moja wina, ale nie chciał słuchać. Ostatnio właściwie mało rozmawialiśmy. Luna zawsze promieniowała spokojem i optymizmem, a gdy jej zabrakło…w nasze życie wkradła się ciemność.
Serdecznie dosyć miałam tej wojny! Nie mogłam już doczekać się jej końca, kresu tego szaleństwa i cierpienia. Codziennie powtarzałam sobie, że Harry nas uratuje, że lada dzień przyjdzie do zamku i pokona zło. Może było to i naiwne myślenie, ale przynajmniej dawało mi siłę.
Przełomem tego amoku był pewien lutniowy dzień. Wkładałam właśnie do torby potrzebne podręczniki na dzisiejsze lekcje, gdy do dormitorium wleciała sowa. Ze zmarszczonymi brwiami wzięłam kopertę z jej dzioba i otworzyłam ją.


Droga Ginny!
Wiem, że ostatnio nie jest najlepiej i że cierpicie po stracie Luny. Jednak uważam, że Harry nie chciałby naszej bezczynności. Powinniśmy coś dla niego zrobić. Co byś powiedziała na przyjęcie jutro wieczorem na jego cześć? Pokażmy śmierciożercom gdzie ich miejsce!
Porozmawiaj o tym z przyjaciółmi i odpowiedz.


Pozdrawiam,
Hagrid





Z otwartymi ustami wpatrywałam się w treść listu. W głowie miałam mętlik, który zmierzał ku oburzeniu. Jak Hagrid mógł pomyśleć o takim głupim i niebezpiecznym przyjęciu? Przecież to nie ma sensu! Nakryją nas i ukarzą…Nie bałam się o siebie, ale inni? Nie narażę nikogo na ból. Pisanie anonimowych pogróżek to jedno, a robienie otwartej imprezy to drugie.
Westchnęłam, ale postanowiłam pokazać Nevillowi tą wiadomość. Byłam pewna, że podzieli moje zdanie.
No i się nie pomyliłam. Chłopak był zdenerwowany na Hagrida za taką propozycję. Ponowny opór z pewnością by się przydał, ale nie taki…Zbyt dużo ryzykowaliśmy.
Postanowiłam więc, że zaraz po obiedzie odpiszę gajowemu, że nie zgadzamy się. Jednak…los lubi paradoksy.


 Szłam korytarzem. Byłam zmęczona trudną lekcją transmutacji tak więc powoli wlokłam się w stronę Wielkiej Sali. Kiedy jednak niemal doszłam już do celu, usłyszałam krzyk. Rozejrzałam się zaniepokojona i pobiegłam w stronę głosu. Dochodził z gardła drobnego chłopca, który miał góra dwanaście lat. Nad nim stał Amycus i torturował go zaklęciem niewybaczalnym.
- Jeżeli jeszcze raz postawisz się na mojej lekcji, zabiję cię…- wysyczał, nieprzerywając. Z oczu chłopca poleciały łzy i z trudem łapał oddech, wijąc się po ziemnej podłodze.
Czułam obrzydzenie. Jak można zadawać ból dzieciom i mówić takie okrutne słowa?
Wyciągnęłam różdżkę i niewiele myśląc szepnęłam Expulso. Amycus został odepchnięty w tył, a chłopiec odetchnął z ulgą. Podeszłam do niego i podałam mu rękę, pomagając mu wstać.
Rozpoznałam go. Jego czarne włosy i jastrzębie oczy przypominały mi aurorkę, Hestię Jones. To musiał być jej syn. Widocznie upór odziedziczył po niej.
- Uciekaj!- rozkazałam cicho.  W jego spojrzeniu krył się strach.
- Dziękuję- odpowiedział i ruszył przed siebie. Chciałam zrobić to samo, jednak czyjeś ręce zacisnęły się na mojej szyi. Obróciłam głowę, widząc przed sobą zagniewaną twarz Amycusa.
- Znowu ty, Weasley…Uważam, że już dawno powinnaś być martwa- warknął, a mi zaczęły łzawić oczy od jego uścisku. Moja mina jednak nie wyrażała lęku.
- Nie boję się!
- Wkrótce dyrektor się zgodzi i karą będzie też śmierć…- uśmiechnął się triumfalnie z groźnym błyskiem w oku, a potem pchnął mnie na ścianę. Zabolało mnie, ale nie pozwoliłam sobie na jęk.
Leżałam tak chwilę, łapiąc powietrze w płuca. Gdy doszłam do siebie, mężczyzna już zniknął. Poczułam gniew tak nagły i wielki, że omal mnie nie rozsadził. Pragnęłam zrobić na złość temu śmieciowi. Pokazać mu, że nie ma nade mną kontroli.
Zamiast do Wielkiej Sali pobiegłam więc do sowiarni.


 - Zwariowałaś?!- zawołał szeptem Neville, gdy staliśmy przed ścianą na siódmym piętrze, czekając na członków GD.
- Posłuchaj, to jest dobry pomysł. Musimy dalej prowadzić ruch oporu- powtórzyłam po raz drugi z iskierkami w oczach.
- Ale…to ryzykowne!
- Wiem…Jednak tylko ryzykując coś zdziałamy- spuściłam wzrok- Luna by się zgodziła.
Po chwili namysłu pokiwał głową i już chciał coś powiedzieć, ale obok nas pojawiła się grupka przyjaciół. Weszliśmy więc do Pokoju Życzeń, gdzie przedstawiłam im swój pomysł. Większość powitała go z entuzjazmem. Kilka osób wydawało się wahać, ale w końcu poparło mnie. Po spotkaniu napisałam do Hagrida twierdzącą odpowiedź.


 Plan był taki: mieliśmy zrobić huczną imprezę, a potem, w razie nakrycia, użyć Proszku Natychmiastowej Ciemności, który dostałam od moich braci i uciec.
Miałam nadzieję, że się uda.
Noc była zimna, ale w chatce Hagrida było ciepło i przytulnie. Na stole już czekały na nas różne potrawy i napoje, a Kieł szczekał radośnie. Było ciasno, bo ledwie się mieściliśmy wszyscy w tym małym domku. Nad wejściem gajowy zawiesił kolorowy napis ,,Popieramy Harry’ego Pottera’’, który nieco mnie rozczulił. Popierałam Harry’ego z całego serca.
Hagrid puścił muzykę i rozpoczęła się zabawa. Jedliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy o wspólnych chwilach z Wybrańcem. Ja miałam wiele do opowiedzenia(oczywiście wszystkie nasze pocałunki zostawiłam tylko dla siebie). Neville, Hagrid i parę innych osób też długo rozprawiało na temat Harry’ego i wszyscy doszliśmy do wniosku, że bardzo go nam brak.
Ja oczywiście wiedziałam to już od dawna.
Przyjęcie trwało ponad godzinę. Naprawdę miło mi się tu siedziało, bo czułam się oddalona od trosk i całego zła. Jakby ta chatka była innym, lepszym światem.
Jednak wszystko ma swój kres. Parvati, która w tej chwili trzymała wartę, wpatrując się w okno oznajmiła, że widzi jakieś sylwetki. Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi. Neville zaklęciem posprzątał cały bałagan, panujący w domku, a ja porozdawałam prawie wszystkim po trochę magicznego proszku. Potem Hagrid zaprowadził nas do bocznego wyjścia z chatki.
- Uciekajcie tak szybko jak możecie!- zawołał szeptem olbrzym. W jego ciemnych oczach błyskało przejęcie. Nam wszystkim serce waliło jak dzwony.
- A co z tobą?- zapytałam cicho. Uśmiechnął się lekko.
- Ginny, poradzę sobie.
- Skrzywdzą cię…
- Nie mamy czasu!- zawołała Lavender z lękiem w spojrzeniu- Już przyszli.
Po sekundzie usłyszeliśmy mocne pukanie do drzwi frontowych.
- Otwierać inaczej zrobimy to magią!
- Zmykajcie!- warknął Hagrid, a my posłusznie wymknęliśmy się przez boczne wyjście. Nasze sylwetki oświetlił blask księżyca, co zwróciło uwagę Alceto i Amycusa, którzy stali przy chatce. Ruszyli w naszą stronę.
Wyciągnęłam przed siebie rękę z czarnymi ziarenkami, widząc kątem oka, że inni robią to samo. A następnej chwili wszyscy wyrzuciliśmy przed siebie proszek.
Zatopiłam się w ciemności. Kompletnie nic nie widziałam, a krzyki dobiegały do moich uszu jakby stłumione. Jednak nie miałam czasu, by myśleć. Puściłam się pędem przed siebie, wykorzystując działanie proszku. Bałam się o moich przyjaciół, lecz nie mogłam nic zrobić by im pomóc. Biegłam przez mrok niczym ślepa…
W końcu ujrzałam zarys kształtów przed sobą. Zaczęło do mnie docierać srebro księżyca. Łapiąc oddech zorientowałam się, że jestem przed bramą zamku. Rozejrzałam się z niepokojem, widząc kilka sylwetek, dobiegających do mnie. Uniosłam różdżkę.
- Ginny, to my!- pisnęła Lavender. Zamrugałam i rozpoznałam pozostałe twarze członków GD. Uśmiechnęłam się.
- Dobra, szybko do dormitoriów- rozkazałam.
Wszyscy zgodnie wróciliśmy do swoich domów, niezauważeni przez Filcha. I dopiero padając na kanapę w pokoju wspólnym Gryfonów zorientowałam się, że kogoś tu brak.
- A gdzie jest Neville?- wydusiłam, ogarnięta obawą. Moi przyjaciele spojrzeli po sobie smutno.
- Nie wiem- odezwała się Demelza, poprawiając nerwowo swoje brązowe włosy- Przez proszek nic nie widziałam.
- Ja też…-rozległo się kilka głosów. Nie mogłam powstrzymać przerażonej miny. Poczułam łzy w kącikach oczu.
- Musimy iść spać, zanim tu wparują- stwierdził Seamus, a ja skinęłam głową i powoli udałam się do dormitorium. Bolało mnie serce.
- Ginny…- szepnęła Demelza, kładąc się do łóżka- Trzymasz się?
- Złapali Neville’a. Zabiją go- powiedziałam beznamiętnie.
- A może gdzieś się ukrył? Tego nie wiemy, nie możesz zakładać najgorszego…
- W obecnych czasach najgorsze scenariusze często się sprawdzają- odparłam i zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że sen nie przyjdzie tak szybko.
Najpierw Harry.
Potem Luna.
A teraz Neville.
Wszyscy, których zabrała mi wojna.


***


No i wreszcie jest! Wybaczcie, że tak późno, ja też jestem na siebie zła :(
Mam nadzieję, że Wam się podoba. Wszystko wyjaśni się w następnej notce.
Nie wiem kiedy będzie ciąg dalszy, nie umiem sprecyzować, więc będzie jak będzie.
Kochani, dziękuję, że to czytacie i mnie wspieracie :*



sobota, 14 stycznia 2012

Smutne Święta

Patrzyłam w okno, za którym szybko przesuwały się łąki, pokryte śniegiem. Szare niebo dziwnie kontrastowało z białym puchem.
- Pół roku za nami- mruknęła Luna, przerywając ciszę w naszym przedziale. Neville się uśmiechnął.
- Bardzo obfite pół roku- zauważył. Skinęłam głową. 
- Po Świętach musimy znów zrobić coś z Gwardią Dumledore'a. Niech nie myślą, że jedna kara wystarczy, by nas sobie podporządkować!
- Zgoda, ale najpierw trzeba obmy
śleć dobry plan- chłopak mrugnął do nas, przypominając mi porażkę z mieczem Gryffindora. Nie chciałam z tego powtórki, więc tym razem musiałam zaplanować coś mądrego. 
- Zauważyliście, że Snape zachowuje się jakoś inaczej?- nagle wpadło mi do głowy to pytanie i postanowiłam je wypowiedzieć. Nurtujące sprawy najlepiej omówić.
Moi przyjaciele zrobili zdziwione miny. 
- To znaczy?- zapytała Luna.
- No, nie jest taki wredny. Zawsze myślałam, że on jako pierwszy chce się nas zabić, ale nie ukarał nas klątwą, a nawet nie wyrzucił ze szkoły. Dziwne, nie?
- Moim zdaniem po prostu boi się, że po którymś Cructiatusie, rzuconym na nas, Zakon przystąpi do działania- wyjaśnił Neville. Chciałam zaprzeczyć, ale się powstrzymałam. Chłopak miał rację. Jak mogłam myśleć, że w Snape'ie jest coś dobrego?
Wyjęłam z torby fasolki i zaczęłam je przegryzać z zamyśloną miną.

Gdy pociąg dojechał do stacji, pożegnałam się ciepło z Luną i Neville'm, życząc im wesołych Świąt i ruszyłam z moimi rodzicami. Znów jechaliśmy samochodem z Ministerstwa. Widocznie tata zapewinił nam ochronę.
Dopiero w domu mama pozwoliła sobie na czułości, ściskając mnie i całując jak szalona.
- Och, Ginny, jak to dobrze,  że nic ci nie jest!- zawołała przez łzy.
- Mamo!- upomniałam się i w końcu mnie puściła. 
- Przepraszam, po prostu tęskniłam.
- Ja za wami też.
Przyjrzała mi się dokładnie i nagle jej oczy się zwęziły. Dotknęła mojego siniaka na skroni, który zarobiłam ostatniego dnia szkoły.
 - Co to jest?
- Uderzyłam się o kant stołu- skłamałam.
- A te zadrapania?- podciągnęła mi rękaw swetra i odsloniła kilka szram. Były one pamiątką po jednym zaklęciu Amycusa.
- To nic- wyjąkałam.
 - Jak to nic?! Ginny, czy ci  śmierciożercy to zrobili? Mów!
Nie chciałam dłużej kłamać, bo prawda i tak się wyda. Przecież byłam dumna ze swojego oporu.
 - Tak, to oni- wyznałam. W oczach mamy zabłysł strach. 
- Dlaczego? To przez to, że ja i tata jesteśmy w Zakonie?
- Nie. Po prostu się stawiałam, a oni tego nie tolerują. 
- Ginny!
- Mamo, jakbyś ich słyszała to też byś nie wytrzymała.
- Ale oni mogli cię zabić!
- Jestem już prawie dorosła, w czerwcu kończę siedemnaście lat, mogę robić, co chcę!
Mama patrzyła chwilę na mnie z niezdecydowaniem, a potem pokręciła głową. 
- Nie wracasz po Świętach do Hogwartu- szepnęła. Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w te słowa.
- Co? Nie ma mowy!
- Tak, Ginny, ponieważ nie chcę, żeby coś ci się stało!
- Czy wy wszyscy myślicie, że mam pięć lat?- oburzyłam się, a w moim spojrzeniu zapłonął ogień- Halo, czy widzicie, że jestem już duża?! Moi bracia i ty możecie nadstawiać karku, ale ja nie?!
- Bo jesteś najmłodsza...
- Mamo, do cholery, mam dość bycia delikatną dziewczynką! Ja też chcę walczyć, chcę pomóc! Zrozum to i nie przeszkadzaj mi!
Obróciłam się na pięcie i skierowałam swoje kroki ku górze. Byłam wzburzona. 
- Ginevro, wracaj!- usłyszałam jeszcze mamę, ale tylko trzasnęłam drzwiami pokoju, zamykając się w nim. Nie żałowałam swoich słów. Wrócę do Hogwartu, do moich przyjaciół i GD. Choćmym miała tam pojechać na gnomie ogrodowym.


Resztę dnia przesiedziałam w pokoju, ale następnego ranka wyszłam z niego, by pomóc w przygotowaniach do Wigilii. Nie odzywałam się do mamy, to ona miała mi powiedzieć, że się myliła. W milczeniu sprzątnęłam pokoje moich braci, pomogłam bliźniakom stroić choinkę i doprowadziłam salon do porządku. Wieczorem przebrałam się w ładną, czerwoną sukienkę i zeszłam na dół, starając się nie myśleć o fakcie, że dokładnie rok temu w Norze świętowałam z Harry'm. 
Przy stole zgromadziła się cała moja rodzina, prócz Rona i Percy'ego, Fleur, Lupin i Tonks. Ta ostatnia miała pokaźny brzuch i zastanawiałam się, kiedy urodzi.
Poczęstowaliśmy się opłatkami, przy czym pogodziłam się z mamą, a potem zaczęliśmy jeść pyszne potrawy. Atmosfera nie była tak wesoła jak kiedyś, ale cieszyłam się, że tu jestem. Chciałam, by śpiew kolęd i radosne uśmiechy na twarzach moich towarzyszy nigdy nie gasły.
W końcu jednak poszłam spać, a zamykając powieki, zastanawiałam się nad jednym. Gdzie teraz jest Harry? Jak świętuje Wigilię? Czy też myśli o mnie?
Ranek nie przysniósł mi tyle radości, co zawsze. Zeszłam do salonu, otworzyłam prezenty i uśmiechałam się, choć nie do końca szczerze. W paczkach do mnie były różne czekoladki, słodycze, sweter od mamy, kolejną książkę od Lupina i Tonks...Starałam się z tego cieszyć. Przecież nie wiadomo, czy dożyję następnych Świąt.

Ferie Świąteczne jak szybko się zaczęły tak szybko skończyły. Ani się obejrzałam, a już siedziałam w pociągu, obok Neville'a i Luny. Mama po namowie się zgodziła, bym jednak wróciła do szkoły. Ale miałam ją informować o wszystkich karach przez listy. Cudownie.

Pociąg ruszył, a my zaczęliśmy sobie opowiadać jak spędziliśmy Święta i jakie dostaliśmy prezenty. Podróż mijała przyjemnie do czasu, gdy pojazd nie zatrzymał się niespodziewanie. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się dookoła.
 - O co chodzi?- zastanawiał się Neville. Chciałam powiedzieć, że może to znowu dementorzy, ale nagle drzwi naszego przedziału rozsunęły się i stanął w nich jakiś mężyczna w czarnym płaszczu. Miałam złe przeczucie, dlatego zaraz wyciągnęłam różdżkę.
On jednak nie patrzył na mnie, tylko na Lunę, której błękitne oczy zrobiły się dwa razy większe.
 - Luna Lovegood?- zapytał przybysz zimnym głosem. Blondynka skinęła sztywno głową.
-  Coś się stało?
 - Idziesz ze mną.
 - Nie ma mowy!- wtrąciłam się, celując w niego różdżką. Neville zrobił to samo, a śmierciożerca się roześmiał. I wtem ku mnie pomknęło niebieskie światło. Uchyliłam się w ostatniej chwili, a zaklęcie trafiło w okno. Kawałeczki szkła poleciały prosto w moje rude włosy.
 - Drętwota!- usłyszałam głos Neville'a, ale mężczyzna odparł atak i rzucił kolejny czar niewerbalny. Chłopak krzyknął i znieruchomiał.
 - Niech mnie pan puści!- zawołał dziewczęcy głos.
 - Idziesz ze mną. I przestań się wyrywać, bo dostaniesz klątwą.
 - Luna!- wyjkałam i udało mi się podnieść z podłogi. Wybiegłam w przedziału, kierując się do wyjścia. Serce biło mi jak oszalałe, nie potrafiłam normalnie myśleć.
 Drzwi pociągu były otwarte i widziałam przez nie jak śmierciożerca ciągnie blondynkę jak najdalej od torów.
 - Drętwota!- krzyknęłam, jednak za późno. W tym samym momencie deportowali się i moje zaklęcie trafiło w powietrze. Z przerażeniem patrzyłam się na puste miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze stała Luna, ignorując ciekawskie spojrzenia uczniów.
 - Ginny- Demelza położyła mi dłoń na ramieniu i zaprowadziła do mojego przedziału. Tam wspólnymi siłami odczarowałyśmy Neville'a, który też wyglądał na wstrząśniętego. - Gdzie Luna?- zapytał szybko. Spuściłam wzrok, czując palące łzy w oczach.
- Porwali ją.

 ***


Tekst trochę smutny, ale nawet mi się podoba, choć myślę,  że jest trochę niedociągnięć. Szkoda, że nie zdążyłam z nim na Święta, ale cóż, trudno.
I mam nadzieję, że się domyślacie, dlaczego porwano Lunę. Było o tym w książce;)
Niedawno zdałam sobie sprawę, że pisanie o Ginny sprawia mi wielką przyjemność, więc notki po wielkiej bitwie powinny się pojawić :)
Pozdrawiam was wszystkich w Nowym Roku!

sobota, 31 grudnia 2011

Ginny: sylwester

Znów uległam pokusie i poszukałam kilka obrazków w sylwestrowym stylu. Mam nadzieję, że Wam się spodobają!



Życzę wam spędzenia tych chwil z bliskimi...


 
 Dobrej zabawy do białego rana...


Liczenia, że w tym roku wszystkie marzenia się spełnią...



No, po prostu wspaniałego sylwestra!


piątek, 30 grudnia 2011

Odnaleźć nadzieję

Dlaczego zawsze jest tak, że ja muszę wszystko zniszczyć? Dlaczego jeśli nawet mam dobry plan, on i tak nie wypala? Harry chyba na mnie nie zasługuje.
Uniosłam w górę złoty miecz, gotowa zranić dyrektora. Serce biło mi jak dzwon, miałam przeczucie, że nie wyjdę z tego cała.
Neville nadal leżał na podłodze i tamował krew, wyciekającą z jego policzka, a Luna drżącą dłonią wyciągnęła różdżkę. Na twarzy Snape'a pojawił się grymas gniewu.
- Oddaj mi miecz- powtórzył groźnie. Pokręciłam głową.
- Drętwota!- zawołała Luna niespodziewanie, ale jej zaklęcie odbiło się od tarczy mężczyzny. Za sprawą niewerbalnej magii różdżka blondynki wylądowała w jego dłoni.
- Niech pan się nie zbliża!- warknęłam nerwowo i zamachałam się mieczem, gdy zrobił krok w moją stronę. Posłał mi piorunujące spojrzenie.
- Chcesz mnie zabić, Weasley?- zapytał drwiąco.
Zagryzłam wargę. Chciałam, ale nie mogłam się na to zdobyć. Nie zamierzałam splamić swoich rąk krwią. Nawet jeśli to krew mordercy.
- Tylko zranić- odparłam i impulsywnie pchnęłam miecz do przodu. Snape jednak miał szybki refleks i odskoczył, ratując przy tym swoje ramię, w które celowałam. A potem wszystko potoczyło się szybko.
Z różdżki dyrektora błysnęło światło, które mnie oślepiło. Cofnęłam się, zahaczając o Lunę i upadając. Jasnowłosa zawołała mnie po imieniu, ale zaraz i ona krzyknęła, lądując kilka metrów dalej. Neville próbował nam pomóc, lecz dostał kolejnym zaklęciem i zamilkł. Snape błyskawicznie podszedł do mnie i wyrwał mi z ręki miecz. Walczyłam, jednak on był znacznie silniejszy. Jęknęłam, gdy moje palce zacisnęły się na powietrzu.
Chciałam się podnieść, ale znów trafiło we mnie zaklęcie. Moja głowa opadła bezwładnie na malachitowy dywan, a ja straciłam przytomność.

Coś mokrego i zimnego dotknęło mojego czoła. Z trudem otworzyłam oczy i gwałtownie się poruszyłam, spodziewając się ciosu.
- Uspokój się, kochanie.
Przy moim łóżku stała pani Pomfrey. Ze zmartwioną miną przykładała mi okład do pulsujęcego czoła. Zerknęłam w bok. Za oknami szkrzydła szpitalnego było już ciemno. Pojedyńcze świece na stolikach rzucały światło na Neville'a i Lunę. Obydwoje mieli zamknięte oczy i nie wyglądali za dobrze. Chłopak posiadał rozcięcie na policzku, był blady i oddychał ciężko. Blondynka za to miała pomierzwione włosy i rękę zgniętą pod dziwnym kątem. Nadal ubrani byli w szkolne szaty.
- Co się stało?- zapytałam szeptem.
- Dyrektor was tu przyniósł jakieś dwie godziny temu. Powiedział, że mam się wami zająć, a gdy wydobrzejecie, przysłać was do niego- jej twarz przybrała surowych rysów- Wyglądał na zagniewanego. Co znowu narozrabialiście?
Pokręciłam głową. Chciałam zapomnieć o tej całej akcji z mieczem. To była porażka. Moja porażka.
Przepraszam cię, Harry, przepraszam, kochanie, chciałam ci tylko pomóc, ale jestem na to zbyt głupia. Zawiodłam cię.
Opadłam na poduszkę z cichym jękiem. Moje oczy się zaszkliły.
- Jak się czujesz?- zapytała pielęgniarka, wracając do przykładania okładu.
- A jak powinnam?
- Masz guza na czole i jesteś osłabiona, ale wyjdziesz z tego. Tobie i twoim przyjaciołom podałam już odpowiednie wywary. Jutro będziecie zdrowi. Ale nie wiem, czy to dobrze...-westchnęła- Prześpij się teraz.
I odeszła. Po moich policzkach niekontrolowanie popłynęły łzy. Czułam się beznadziejnie, a myśl, że jutro Snape prawdopodobnie nas wywali sprawiała, że chciałam skoczyć z wieży astronomicznej. Chodziaż, może dobrze, że stąd odejdę. I tak się poddałam.

Rano faktycznie czułam się lepiej. Przynajmniej pod względem fizycznym. Nic mnie bolało, prócz serca. Neville i Luna też się ocknęli i podzielali mój ponory nastrój. W milczeniu zjedliśmy przyniesione przez panią Pomfrey śniadanie. Akurat gdy skończyliśmy, skrzydło szpitalne odwiedziło kilka osób. Byli to członkowie GD.
- Przepraszam was- odezwał się Seamus- Za krótko się z nim kłóciłem.
- Ja też- przyznał Michael ze smutną miną- Snape odebrał nam punkty, a potem odszedł. Byłem nieco sparaliżowany strachem, zapomniałem języka w gębie.
- A my go nie zatrzymaliśmy- mruknęła Demelza- To znaczy, rzuciłam w niego zaklęcie, gdy już szedł, ale nie trafiłam.
- A mnie nakrył i wysłał do Carrowów- dodał Colin i wskazał na fioletowe plamy na twarzy- Stąd te siniaki.
- Jednym słowem wszyscy nawaliliśmy- podsumował Neville- Przepraszam. Nie powinieniem was z to wciągać.
- Ty?- żachnęłam się- To był mój urojony pomysł!
- Ginny, nie obwiniaj się- szepnęła Luna z lekkim uśmiechem. Ona jako jedna z nielicznych zachowała w sobie resztki nadziei- Jakoś sobie poradzimy.
Nie wierzyłam w to, ale nie chciałam niszczyć jej humoru.
Nagle drzwi się rozsunęły i stanęła w nich McGonagall. Była blada, a jej mina wyrażała wzburzenie. Podeszła do nas szybkim krokiem i posłała nam surowe spojrzenie.
- Nie mogę zrozumieć, że wykazaliście się taką głupotą- powiedziała przez zaciśnięte zęby- Żeby ukraść miecz z gabinetu śmierciożercy...CZY WYŚCIE ZWARIOWALI?!
- Chyba tak- mruknęłam posępnie.
- A nie przyszło wam do głowy, że to może być niebezpieczne?!
- Chcieliśmy go zdobyć dla Harry'ego...-powiedział cicho Colin, a Demelza go poparła.
- Potter z pewnością nie pochwaliłby nadstawiania za niego karku. A teraz...jesteście skazani na łaskę Snape'a- niespodziewanie jej oczy zwilgotniały, a dłoń powędrowała na moją- Nie mogę wam pomóc...
Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy patrzyli się na nauczycielkę, która zaraz wzięła się w garść.
- Mam was zaprowadzić. Módlcie się o łaskawość- szepnęła. Ja, Luna i Neville wstaliśmy z łóżka i ruszyliśmy do gabinetu dyrektora. Po drodze czułam się jakbym była już duchem. Beznamiętnie patrzyłam jak gargulce się rozsuwają, nawet nie doznając strachu. Wszystko mi jedno. Niech los zdecyduje o karze, jaka mnie czeka.
Kara...Ile rzeczy mieści się pod tym pojęciem...
W gabinecie czekali już Snape i Carrowowie. Na twarzach rodzeństwa malowała się satysfakcja i pogarda.
- Przyszli nasi złodzieje- zażartowała Alecto- Teraz już Severusie nie masz wątpliwości, żeby ich wyrzucić.
- Z twojego punktu widzenia-nie. Ale...zastanawiam się co nam to da, że ich wydalimy- jego czarne oczy przesunęły się po twarzach naszej całej trójki-Zostaną wtedy ułaskawieni.
- Ale stracą możliwość nauki i...-uśmiechnęła się- gwarancję bezpieczeństwa.
- Jednak naszym celem jest wychować młodzież- drążył Snape. Sama nie wiedziałam która z opcji jest gorsza- Czarny Pan życzy sobie kulturalnych czarodziejów w jego szeregach...
Zemdliło mnie. Wydawało mi się, że jestem laleczką, za której sznurki pociągają oni. Nie miałam nic do powiedzenia.
- Oni nigdy nie będą kulturalni...
- To kwestia...motywacji, siostro- wtrącił się Amycus- Zgadzam się z Severusem. Wyrzucenie ich ze szkoły to żadna kara. Za to możemy ich ukarać i wychowywać.
- Jaką karę proponujesz? Mam jeszcze kilka zaklęć, których nie wykorzystałam...- Alecto spojrzała na mnie kpiąco.
- Nie jestem pewny, czy torturowanie ich organizmu to dobry wybór- rzekł Snape, a ja po raz pierwszy zauważyłam, że nie zachowywał się tak agresywnie jak reszta. Nie chciał nam sprawić dużego bólu- Proponuję spacer po Zakazanym Lesie.
- Och, szkoda, że jeszcze nie drink w barze- zadrwiła śmierciożerczyni.
- Na dworze jest mróz, kilka godzin w zimnie ostudzi ich zapał do głupot- odparł Snape, a Amycus go poparł. Alecto w końcu też dała się udobruchać i tego wieczoru zaplanowano dla nas przechadzkę.

- Poradzisz sobie?- spytała Demelza podczas gdy ubierałam kurtkę. Zerknęłam na nią.
- Chyba tak. W końcu to tylko spacer.
- Wiesz jakie tam jest zimno?- wtrąciła się Wiktoria- Ta zima jest wyjątkowo...Och, przepraszam. Nie chciałam cię wystraszyć.
Wzruszyłam ramionami. Nadal byłam pod wpływem obojętności.
- To cześć- mruknęłam i wyszłam z dormitorium.
Udałam się w wyznaczone miejsce. Przy drzwiach wyjściowych czekali już Neville, Luna, ubrani w ciepłe stroje i Alecto. Uśmiechnęła się podle na mój widok.
- Oddaj różdżkę- powiedziała, a ja z niechęcia wręczyłam jej magiczny patyk. Potem cała nasza czwórka wyszła na dwór.
Tego wieczora było naprawdę zimno. Niebo pokrył już mrok, białe płatki śniegu wirowały i łaskotały nasze twarze, a wiatr targał płaszczami.
Przeszliśmy przez błonia pokryte białym kożuchem i doszliśmy do lasu, który w bladym świetle księżyca wyglądał naprawdę niesamowicie.
Z moich ust wydobył się obłok pary.
- No to zaczynajcie. Macie dwie godziny na spacer. Ja tu na was poczekam- Alecto zaklęciem rozpaliła ognisko. Popatrzyłam z utęknieniem jak ciepłe płomyki tańczą ze sobą wesoło.
- No już!- pogoniła nas różdżką i musieliśmy wejść w gęstwinę- Tylko się nie zgubcie!
- Gruba suka- wycedziłam cicho, a Neville zaśmiał się sztucznie.
- Dobrze powiedziane.
Las był ciemny i mroczny. Blask księżyca prawie nie przedzierał się przez liście rozłożystych drzew i ledwo widziałam cokolwiek. Zaraz mogłam wpaść na drzewo lub jakieś stworzenie. Poczułam lęk. Wydawało mi się, że ciemność napiera na mnie, że uginam się pod jej ciężarem. A w dodatku szpileczki mrozu bezlitośnie atakowały moją skórę.
- No, to przynajmniej lepsze niż Cruciatus- szepnęła Luna, a ja powstrzymałam się od prychnięcia- Widzicie coś?
- Nie za bardzo-odparł Neville- Chwyćmy się za ręce, by na coś nie wpaść i się nie zgubić.

Tak też zrobiliśmy. Trzymając się za dłonie ruszyliśmy wydeptaną dróżką między drzewami, wytęrzając wzrok. Dygotaliśmy z zimna i niewiele się odzywaliśmy. W dali słyszałam odgłosy dzikich zwierząt. Pohukiwanie sowy, dudnienie kopyt, piszczenie wiewiórek. Bałam się, że natrafimy na coś groźnego i...głodnego. Za każdym razem gdy myślałam, że zaraz coś wyskoczy i rozszarpie nam gardła, skupiałam się na Harry'm. Jak przez mgłę pamiętałam nasze wspólnie spędzone chwile.
Moje usta były takie zimne...Potrzebowały ciepła jego warg...
Byłam taka słaba...Potrzebowałam jego silnych ramion...
W sercu czułam pustkę i dziwny ból...Potrzebowałam jego cudownego głosu...
Nagle się zatrzymaliśmy.
- Tutaj chyba są jakieś głazy. Usiądźmy na nich- zaproponował Neville, a ja posłusznie zajęłam miejsce na zimnym kamieniu i otuliłam się rękami.
- Czemu nie idziemy dalej?- zapytała Luna, pociągając nosem.
- Nie możemy oddalać się za daleko, bo zabłądzimy. Chcę, żeby Alecto nas nie widziała, ale żebyśmy trzymali się w miarę blisko skraju lasu.
- Rozumiem. Ale zimno, nie? Nigdy nie sądziłam, że tak zatęsknię za kominkiem w pokoju wspólnym...
- Ja też. Położyłbym się na wygodnej kanapie i zasnął...
- A ja bym wypiła jeszcze kubek czegoś ciepłego.
- O taaak...
Poczułam łzy na policzkach. Jak mogłam być taka samolubna? Jak mogłam narzekać na zimno i niewygody? Przecież Harry ma się o wiele gorzej. Nie posiada stałego dachu nad głową, nie zawsze może zjeść pożywne posiłki, musi się ukrywać po jakiś odludnych miejscach...Jemu to dopiero trudno.
Potarłam zmarznięte dłonie. Tak bardzo chciałam mu jakoś pomóc...Ta tęsknota mnie dobijała. Za tydzień Święta, a potem skończy się grudzień...Pięć miesięcy trwania osobno, pięć miesiący, odkąd on ruszył na misję, zostawiając mnie samą...
- Ginny? Dlaczego płaczesz?- usłyszałam głos Luny, ale nic nie zrobiłam, dalej łkając.
Czasem tak jest, że się płacze, a nie ma konkretnego powodu smutku. Po prostu wszystko wydaje się przytłaczające.
Blondynka przytuliła mnie lekko, dając mi trochę swojego ciepła. Tak się cieszyłam, że ją mam u swego boku...
- Co się stało?- spytał zaniepokojony Neville.
- Ja...po prostu tęsknię za nim i martwię się o niego. Może zginąć w każdej chwili.
- Wiem, ale Harry jest silny, poradzi sobie. Ty też. Ta cicha walka nie będzie trwać wiecznie.
Pokiwałam głową i objęłam go mcono.
- Tak bardzo go kocham...
Ani Luna ani Neville się nie odezwali. Po prostu trwaliśmy w ciszy, wtuleni w siebie nawzajem. Nie wiem, ile minut odmierzył już zegar, ale w końcu chłopak powiedział, że możemy wracać.
Dotarliśmy ogniska, przy którym spokojnie siedziała sobie Alecto.
- Mam nadzieję, że wam się podobało- powiedziała- Idziemy, już.
Płomienie zgasły, a my ruszyliśmy do zamku. Mijając chatkę Hagrida, zobaczyłam jego włochatą twarz w oknie. Uśmiechnął się do mnie krzepiąco, a ja odwzajemniłam to. Miałam wrażenie, że łzy wymyły ze mnie tą pustkę i poczucie beznadziejności. Teraz znów byłam sobą, tą odważną i upartą Ginny Weasley. Nie ważne, ile przeszkód będę musiała pokonać, spotkam się z Harry'm. Ponownie zobaczę jego przystojną twarz, ponownie dotknę jego miękkich włosów, ponownie go pocałuję...
Na nowo zapłonęła we mnie nadzieja.
Nadzieja matką głupich- syknął mi złośliwy głosik w głowie. Poprawiłam czapkę i uniosłam dumnie brodę. Śnieg zdawał się szeptać pocieszające słowa...
Może i tak, ale to nadzieja umiera jako ostatnia- pomyślałam dobitnie, wkraczając do ciepłego zamku.
***
No, ten rozdział też wyszedł długi, ale mam nadzieję, że się podobał. Nie wiem, kiedy będzie następny, bo zbliża się szkoła i będę mieć mało czasu do pisania. Wydaje mi się, że możecie się go spodziewać za tydzień lub dwa:)
Założyłam też nowy blog o...Dramione. Jeśli ktoś chce wejść to zapraszam, będzie mi bardzo miło:)
Życzę wam wspaniałego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!

piątek, 23 grudnia 2011

Ginny: obrazki świąteczne

Nie mogłam się powstrzymać. Wiem, że to tutaj nie pasuje, ale uległam świątecznej atmosferze i dodałam kilka fajnych zdjęć. Mam nadzieję, że Wam się spodobają;)


Święta razem z przyjaciółmi

                                                              Trzy pani Mikołajowe ;)

Ginny życzy weaołych Świąt!


                                                        Poczuj magię miłości i...Świąt :*

Kochani Czytelnicy,
Niech te Święta będą jak najwspanialsze!

Miecz bohaterów

Czasem w pechu można znaleźć też dobre strony. Czasem nawet w ciemności znajduje się upragnioną wskazówkę, która mówi, co czynić dalej. Taki paradoks spotkał mnie pewnego grudniowego dnia.
- Nie wyrywaj się, idiotko!- zawołała Alecto, ciągnąc mnie za bluzkę przez korytarz.
Szarpałam się, ale tylko dla honoru. Dobrze wiedziałam, że nie mam szans na uniknięcie kary i że będzie to kara bolesna. Trudno. Musiałam walczyć z Carrowami, choćby kosztowało mnie to życie. Teraz też nie mogłam odpuścić sobie kilku uwag na mugolotępieniu, szczególnie, że nikt inny nie przeciwstawiłby się teorii Alecto, która głosiła, że szlamy zupełnie różnią się od czarodziejów i że powinny być zaliczane do niebezpiecznych stworzeń magicznych. Pomyślałam o mojej przyjaciółce Hermionie i od razu postanowiłam działać. Ta świnia nie będzie jej obrażać. Posypało się więc kilka obelg i teraz Alecto ciągnęła mnie do dyrektora. Powinnam się bać, ale widocznie gniew przyćmił to uczucie.
Kobieta powiedziała hasło i weszłyśmy do gabinetu, który znacznie zmienił się odkąd Snape w nim urzędzował. Dywan i zasłony miały odcień malachitu, wymyślne urządzenia Dumbledore'a zniknęły, a w całym pomieszczeniu panowała zimna atmosfera.
Snape widocznie musiał ją produkować na bieżąco, gdyż za jego pobytu w lochach też było tam tak ponuro.
Czarnowłosy mężczyzna uniósł głowę znad pergaminu i spojrzał na nas wyczekująco.
- Snape, ta smarkula przebrała dziś miarkę!- zaczęła Alecto, a na jej twarzy malowała się złość- Już od dawna mamy z nią problemy, więc trzeba coś zrobić! Najlepiej wyrzucić ją ze szkoły.
- Tylko na to czekasz, co?- syknęłam, a jej pulchne palce zacisnęły się boleśnie na moim ramieniu
- Jest niegrzeczna, uparta, niewychowana, impulsywna...Założę się, że to ona odpowiada za te napisy na murach!
- To możliwe, ale pozwól mi porozmawiać z tą Weasley- odezwał się Snape, a ona wytrzeszczyła oczy.
- Mam wyjść?- oburzyła się, na co posłał jej lekki uśmiech.
- Zgadza się.
- Ale...
- Ja tu jestem dyrektorem. Ma
ła pogawędka i wszystko będzie dobrze.

Alecto rzuciła mi nienawistne spojrzenie i opuściła pomieszczenie. Spojrzałam w czarne oczy mordercy i dopiero teraz poczułam ukłucie lęku. Niechęć mieszła się ze strachem...Stałam tak przez kilka sekund, nie zdolna wypowiedzieć ani słowa. On też chwilę jakby oceniał sytuację.
- Słyszałem, że sprawiasz problemy- mruknął pogardliwie.
- Tak i to spore- uśmiechnęłam się dzielnie. Westchnął.
- Zastanawiam się, czy rzeczywiście chcesz zostać wyrzucona. To jest twój cel?
Milczałam, mrużąc tylko oczy.
- Dla mnie to bez znaczenia. Jeden kłopot mniej. Więc pytam się, Weasley. Przepraszasz czy żegnasz się?
- Nie może mnie pan po prostu ukarać?
- Kary nie robią na tobie wrażenia jak widzę.
Zacisnęłam zęby. Nie będę przepraszać, nie tego mordercę, nie, nigdy...Ale czy chcę zostać wydalona? Przecież ja muszę tu być, muszę prowadzić ruch oporu, muszę walczyć dla Harry'ego...
Snape niespodziewanie uniósł różdżkę. Serce podeszło mi do gardła i w pierwszej chwili pomyślałam, że chce mnie zabić. Byłam bezbronna, mogłam tylko czekać z otwartymi ustami na jego ruch.
Przybliżył się do mnie, a ja zauważyłam, że w jego oczach nie widać złości czy satysfakcji. Był skupiony i może nawet nieco zaskoczony?
Jego wargi się poruszyły i nagle z jego różdżki wystrzelił snop mglistego światła, lecącego w moją stronę. Doznałam znanego mi już skądś uczucia. Wszystko zamazało się we mgle, przez moment byłam zupełnie ogłupiała, a potem moje oczy ukazały mi obrazy.

W dali słychać było radosne głosy i nucenie kolęd.
Rudowłosa dziewczyna podeszła do chłopaka, stojącego w salonie. Przez chwilę oboje milczeli, ale zaraz wybuchnęli śmiechem, widząc swoje opłatki o marnej wielkości.
- Wesołych Świąt!- odezwała się dziewczyna.
- Nawzajem, Ginny.
Wymienili si
ę opłatkami i przytulili.


Rudowłosa i czarnowłosy stali na skraju Zakazanego Lasu.
-Ginny...Nie możemy być razem- odezwał się Harry. Na twarzy dziewczyny pojawił się smutek.
- Ja...bardzo bym chciał...To dla mnie też jest trudne, ale mam misję do wykonania i nie wracam do Hogwartu. Poza tym my...- zająknął się, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Rozumiem. Powinieneś zrobić wszystko by go zniszczyć.
- Nie chodzi tylko o to! Pamiętasz, jak zabili Syriusza? Wykorzystali moje uczucia! Mogą zrobić teraz to samo. Gdy tylko się dowiedzą o nas...
- ...to mnie porwą, by dotrzeć do ciebie- dokończyła za niego. Skinął głową.
- Na razie musimy się rozstać. To koniec naszej bliskości, spojrzeń i pocałunków...
- Dobrze. Ale wiedz, że ja zawsze będę twoja.
- A ja zawsze będę cię kochał.
Chłopak odwrócił się i odszedł, zostawiając dziewczynę ze łzami w oczach.
 
Ginny i Harry znajdowali się w pokoju oświetlonym letnim słońcem. Dziewczyna przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem i oboje zaczęli namiętny pocałunek. Na ich twarzach widać było rozkosz.

W namiocie panowała panika. Goście krzyczeli i uciekali. W jednym z kątów za ręce chwycili się brązowowłosa dziewczyna i dwoje rudzielców. Oczy jednego spojrzały na Ginny z tęsknotą, a potem cała trójka teleportowała się.

W pokoju wspólnym przebywały tylko dwie osoby. Rudowłosa z radosną miną przytuliła ciemnowłosego chłopaka.
- Harry by
łby z nas dumny...- mruknął Neville. Ginny westchnęła.
- Wiem.

Nagle zewsząd pojawiła się biel. Zamrugałam i zobaczyłam, że znów znajduję się w mrocznym gabinecie dyrektora. Leżałam na podłodze i dyszałam ciężko. Snape pochylał się nade mną, a jego mina wyrażała mieszankę zdumienia, zaintrygowania i niezadowolenia.
- Co pan zrobił?!- zawołałam, czując zdezorientowanie. Jego zimne dłonie zacisnęły się na moim nadgarstku, a czarne oczy świdrowały na wylot.
- Weasley, to dla twojego dobra. Obliviate.
Jasna smuga z jego ró
żdżki zamigotała mi przed oczami, sprawiając, że poczułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że coś atakuje moją głowę, że ona staje się coraz bardziej lekka...

Ostatnią rzeczą ,jaką zobaczyłam, był błysk złota w szklanej gablotce tuż za ramieniem Snape'a.

Wróciłam do pokoju wspólnego z mętlikiem w głowie. Miałam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Wiedziałam, że na mugolotępieniu byłam niegrzeczna i Alecto wysłała mnie do dyrektora, a on...Co? Nic nie pamiętam, mam w głowie pustkę.
Gryfoni patrzyli na mnie z niepokojem, bo słyszeli, że zostałam oddana na łaskę Snape'a. Cóż, możliwe, że kara była tak mocna, że przez ból nawet nic nie pamiętałam. Tylko dlaczego właściwie nic mnie nie bolało? Czy to jakaś podła sztuczka?
Jednak nie miałam czasu się zastnawiać nad tą sprawą, bo nurtowała mnie kolejna. Gdy ocknęłam się w gabinecie, Snape z wrednym uśmieszkiem kazał mi wyjść i uważać, bo następnym razem mogę wylecieć. Zanim jednak oddaliłam się, coś kazało mi spojrzeć na gablotkę. Zobaczyłam w nim miecz. Miecz Godryka Gryffindora. Na początku nie wiedziałam, co tak właściwie mnie fascynuje w tym widoku, ale teraz na spokojnie uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Pierwsza- Snape przywłaszczył sobie miecz Gryfonów. A druga- to ostrze z pewnością przydałoby się Harry'emu.
Wieczorem nie wytrzymałam i opowiedziałam to wszystko Neville'owi i Lunie. Oni też zgodzili się ze mną, że miecz trzeba zdobyć. Postanowiliśmy więc zwołać spotkanie GD.

Członkowie ruchu oporu także wyrazili chęć ukradnięcia miecza. Każdy wiedział, że on już raz pomógł Harry'emu i teraz mógłby po raz koleny. Poza tym, czułam, że on go potrzebuje.
Wobec tego pozostało wymyślić plan. Nie mogliśmy przecież po prostu wejść do gabinetu i zabrać ostrze. To by było zbyt proste. Poprosiłam więc Gwardię Dumbledore'a, by zastanowiła się nad tym i jutro przedstawiła pomysły. Ja sama myślalam o tej sprawie całą noc i wymyśliłam co niecoś.
Następnego dnia tuż po kolacji zebraliśmy się w Pokoju Życzeń. Z ust moich towarzyszy padły różne pomysły(niektóre tak absurdalne, że musiałam powstrzymywać śmiech) i biorąc je pod uwagę w końcu ustaliliśmy plan. Cieszyłam się z zapału, jaki widziałam w oczach każdego i jaki płonął w moim sercu. Wydawało mi się, że wszystko powinno się udać.

Kolejnego dnia w okolicach popołudniowych zaczęliśmy działać. Ja, Luna i Neville ukryliśmy się za pomnikiem obok wejścia do gabinetu dyrektora. Seamus i Michael Corner zajęli miejsca piętro niżej, a reszta czuwała w pobliżu, gotowi zawsze pomóc. Jako główną aktorkę przedstawienia wybraliśmy Parvati. Dobrze nadawała się do tej roli.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na nas, a ja uśmiechnęłam się krzepiąco, choć sama odczuwałam lekki strach.
- Możesz zaczynać- szepnął Neville, ściskając mocniej różdżkę w dłoni.
Kiwnęła głową i puściła się biegiem do gargulców, pilnująych drzwi gabinetu. Zawołała dyrektora kilka razy, przybierając zlęknioną minę.
Po chwili pojawił się Snape i zmierzył Parvati gniewnym wzrokiem.
- Co ty wyprawiasz, Patil?- wycedził. Jej ciemne oczy rozszerzyły się.
- Panie dyrektorze, oni...się pojedynkują!- zawołała rozhisteryzowana- Poszło o głupotę, ale boję się, że zrobią sobie krzywdę!
- Kto?
- No, Seamus i Michael. Walcz
ą na szóstym piętrze!

- W takim razie rusz się!- Snape wyjął różdżkę i pobiegł we wskazaną stronę. Parvati zrobiła to samo i zostaliśmy sami. Z bijącym sercem podeszłam do gargulców i przypomniałam sobie hasło, które mówiła Alecto, gdy mnie tu przyprowadziła ostatnim razem.
- Potężna magia.
Rzeźby odsunęły się i mogliśmy wejść. Wiedziałam, że mamy tylko kilka minut.
Pomieszczenie przyprawiało o dreszcze, ale nie miałam czasu myśleć o wystroju. Swoje oczy skierowałam na szklaną gablotę, w której teraz wyraźnie widziałam miecz Gryffindora. Miecz bohaterów. Miecz, którym Harry zabił bazyliszka i tym samym mnie uratował.
- Luna, stań na straży- poprosił Neville- My z Ginny spróbujemy dostać się do miecza.
Blondynka posłusznie wychyliła głowę za drzwi, nasłuchując. Za to chłopak i ja wymierzyliśmy różdżkami w gablotę. Susan i Ernie za pomocą wielu ksiąg opracowali nam skuteczne zaklęcia do otwarcia szklanej bryły. Bo nie trudno zagnąć, że zwykłe Alohomora nie zadziała.
Raz po raz rzucaliśmy zaklęcia, ale żadne z nich nie było dobre. Wieko drgało, jednak nigdy się nie otwierało.
- Pośpieszcie się trochę- ponagliła nas spokojnie Luna- On może wrócić w każdej chwili.
- Wiem, pracujemy nad tym!- odgarnełam spocone włosy z czoła- Pamiętasz jeszcze jakąś formułkę?
- Hm...mam jeszcze jedno- Neville szepnął nazwę zaklęcia, błysnęło i nagle...wieko gabloty odskoczyło. Uśmiechnęliśmy się do siebie triumfalnie.
- Kto go bierze?- spytałam.
- Ty. Jesteś dziewczyną Wybrańca.
- A ty naszym przywódcą.
- Dziewczynom się ustępuje.
Przewróciłam oczami i sięgnęłam po ostrze, a po chwili moje palce się na nim zacisnęły. Było piękne. Klinga została ozdobiona rubinami, a od całości bił złoty blask. To było niesamotowe uczucie, trzymać w rękach symbol odwagi, męstwa i poświęcenia. Wydawało mi się, że teraz jestem tak silna jak nigdy dotąd.
- On idzie!- szepnęła nagle Luna z niepokojem w oczach- I co teraz?
- Wy się schowajcie za szafą, ja go zatrzymam!- odpowiedział Neville.
- Co? Nie będziesz za nas cierpieć!- sprzeciwiłam się.
- Inaczej ukara nas wszystkich i jeszcze zabierze nam miecz- przekonywał mnie chłopak z poważną miną.
- Potężna magia- Snape powiedział hasło i teraz jego kroki słychać było już na schodach.
Nie chciałam zostawiać Neville'a, ale za wszelką cenę musiałam zdobyć miecz. Popchnęłam Lunę za szafę i sama się za nią wsunęłam. W samą porę, bo do gabinetu wszedł czarnowłosy mężczyzna. Na widok Nevilla zmarszczył groźnie brwi.
- Longbotton. No proszę...Co tutaj robisz?- zapytał zimnym tonem od którego przechodziły ciarki.
- Ja...- ale nie dokończył, bo Snape spojrzał na otwartą gablotę, a jego twarz pociemniała z gniewu i jednym machnięciem różdżki posłał chłopaka na podłogę.
- Gdzie jest miecz?- zapytał z nieukrywaną złością- Gdzie go dałeś, głupcze?!
- On nie należy do pana!- zawołał Neville dzielnie. Kolejny ruch różdżką i na jego policzku pojawiła się czerwona szrama.
Wstrzymywałam oddech, starając się pohamować chęć wyjścia z ukrycia.
- Mów! Cru...
Snape urwa
ł formułkę, opanowywując się. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego się waha?

Neville patrzył na niego, czekając na ból, ale ten tylko się uśmiechnął złośliwie.
- Och, zapomniałem. Przecież nie mógłbyś działać sam. Gdzie są zatem panna Weasley i panna Lovegood?- zapytał i rozejrzał się po pokoju. Modliłam się w myślach, ale widać szczęście się ode mnie odwróciło.
Szafa, za którą stałyśmy, się odsunęła i naszym oczom ukazał się Snape. Na jego twarzy malowała się satysfakcja. Z zawziętą miną mocniej przysunęłam do siebie miecz. Mężczyzna uśmiechnął się chłodno.
- Bądź tak dobra i oddaj mi to, Weasley. W tej chwili.


***

 
Jej, notka wysz
ła dość długa, ale pomyślałam sobie, są Święta, co sobie będę żałować?

W tym rozdziale często występowała postać Snape'a. Mam nadzieję, że dobrze go wykreowałam.
Zobaczyliście też kilka wspomnnień. Są one w większości przepisane z poprzednich notek, tylko zmienione na narrację trzecioosobową.
Czy mam wyjaśnić dlaczego Snape wszedł we wspomnienia Ginny czy nie trzeba? Może jednak wyjaśnię.
No więc tak: Snape zna się na ,,czytaniu w myślach''. Usłyszał jak Ginny myśli o Harry'm i postanowił zobaczyć jej wspomnienia. Widząc je zrozumiał, że Potter i ona darzą się miłością, dlatego był zaskoczony i zaciekawiony. Jednak najbardziej chciał dowiedzieć, się gdzie teraz przebywa Harry(chciał dać mu miecz Gryffindora), ale zobaczył, że Ginny nie wie i stąd to rozczaorowanie na jego twarzy. A potem usunął jej to wsomnienie, że szperał w jej głowie, by dalej zachować maskę śmierciożercy. Heh.
I przepraszam, że czcionka jest inna, ale nie umiem jej przywrócić co wcześniejszego stanu, więc na razie taka zostanie;)
Chcę Wam życzyć wesołych i pogodnych Świąt, wspaniałych prezentów i szczęśliwego Nowego Roku!