sobota, 31 grudnia 2011

Ginny: sylwester

Znów uległam pokusie i poszukałam kilka obrazków w sylwestrowym stylu. Mam nadzieję, że Wam się spodobają!



Życzę wam spędzenia tych chwil z bliskimi...


 
 Dobrej zabawy do białego rana...


Liczenia, że w tym roku wszystkie marzenia się spełnią...



No, po prostu wspaniałego sylwestra!


piątek, 30 grudnia 2011

Odnaleźć nadzieję

Dlaczego zawsze jest tak, że ja muszę wszystko zniszczyć? Dlaczego jeśli nawet mam dobry plan, on i tak nie wypala? Harry chyba na mnie nie zasługuje.
Uniosłam w górę złoty miecz, gotowa zranić dyrektora. Serce biło mi jak dzwon, miałam przeczucie, że nie wyjdę z tego cała.
Neville nadal leżał na podłodze i tamował krew, wyciekającą z jego policzka, a Luna drżącą dłonią wyciągnęła różdżkę. Na twarzy Snape'a pojawił się grymas gniewu.
- Oddaj mi miecz- powtórzył groźnie. Pokręciłam głową.
- Drętwota!- zawołała Luna niespodziewanie, ale jej zaklęcie odbiło się od tarczy mężczyzny. Za sprawą niewerbalnej magii różdżka blondynki wylądowała w jego dłoni.
- Niech pan się nie zbliża!- warknęłam nerwowo i zamachałam się mieczem, gdy zrobił krok w moją stronę. Posłał mi piorunujące spojrzenie.
- Chcesz mnie zabić, Weasley?- zapytał drwiąco.
Zagryzłam wargę. Chciałam, ale nie mogłam się na to zdobyć. Nie zamierzałam splamić swoich rąk krwią. Nawet jeśli to krew mordercy.
- Tylko zranić- odparłam i impulsywnie pchnęłam miecz do przodu. Snape jednak miał szybki refleks i odskoczył, ratując przy tym swoje ramię, w które celowałam. A potem wszystko potoczyło się szybko.
Z różdżki dyrektora błysnęło światło, które mnie oślepiło. Cofnęłam się, zahaczając o Lunę i upadając. Jasnowłosa zawołała mnie po imieniu, ale zaraz i ona krzyknęła, lądując kilka metrów dalej. Neville próbował nam pomóc, lecz dostał kolejnym zaklęciem i zamilkł. Snape błyskawicznie podszedł do mnie i wyrwał mi z ręki miecz. Walczyłam, jednak on był znacznie silniejszy. Jęknęłam, gdy moje palce zacisnęły się na powietrzu.
Chciałam się podnieść, ale znów trafiło we mnie zaklęcie. Moja głowa opadła bezwładnie na malachitowy dywan, a ja straciłam przytomność.

Coś mokrego i zimnego dotknęło mojego czoła. Z trudem otworzyłam oczy i gwałtownie się poruszyłam, spodziewając się ciosu.
- Uspokój się, kochanie.
Przy moim łóżku stała pani Pomfrey. Ze zmartwioną miną przykładała mi okład do pulsujęcego czoła. Zerknęłam w bok. Za oknami szkrzydła szpitalnego było już ciemno. Pojedyńcze świece na stolikach rzucały światło na Neville'a i Lunę. Obydwoje mieli zamknięte oczy i nie wyglądali za dobrze. Chłopak posiadał rozcięcie na policzku, był blady i oddychał ciężko. Blondynka za to miała pomierzwione włosy i rękę zgniętą pod dziwnym kątem. Nadal ubrani byli w szkolne szaty.
- Co się stało?- zapytałam szeptem.
- Dyrektor was tu przyniósł jakieś dwie godziny temu. Powiedział, że mam się wami zająć, a gdy wydobrzejecie, przysłać was do niego- jej twarz przybrała surowych rysów- Wyglądał na zagniewanego. Co znowu narozrabialiście?
Pokręciłam głową. Chciałam zapomnieć o tej całej akcji z mieczem. To była porażka. Moja porażka.
Przepraszam cię, Harry, przepraszam, kochanie, chciałam ci tylko pomóc, ale jestem na to zbyt głupia. Zawiodłam cię.
Opadłam na poduszkę z cichym jękiem. Moje oczy się zaszkliły.
- Jak się czujesz?- zapytała pielęgniarka, wracając do przykładania okładu.
- A jak powinnam?
- Masz guza na czole i jesteś osłabiona, ale wyjdziesz z tego. Tobie i twoim przyjaciołom podałam już odpowiednie wywary. Jutro będziecie zdrowi. Ale nie wiem, czy to dobrze...-westchnęła- Prześpij się teraz.
I odeszła. Po moich policzkach niekontrolowanie popłynęły łzy. Czułam się beznadziejnie, a myśl, że jutro Snape prawdopodobnie nas wywali sprawiała, że chciałam skoczyć z wieży astronomicznej. Chodziaż, może dobrze, że stąd odejdę. I tak się poddałam.

Rano faktycznie czułam się lepiej. Przynajmniej pod względem fizycznym. Nic mnie bolało, prócz serca. Neville i Luna też się ocknęli i podzielali mój ponory nastrój. W milczeniu zjedliśmy przyniesione przez panią Pomfrey śniadanie. Akurat gdy skończyliśmy, skrzydło szpitalne odwiedziło kilka osób. Byli to członkowie GD.
- Przepraszam was- odezwał się Seamus- Za krótko się z nim kłóciłem.
- Ja też- przyznał Michael ze smutną miną- Snape odebrał nam punkty, a potem odszedł. Byłem nieco sparaliżowany strachem, zapomniałem języka w gębie.
- A my go nie zatrzymaliśmy- mruknęła Demelza- To znaczy, rzuciłam w niego zaklęcie, gdy już szedł, ale nie trafiłam.
- A mnie nakrył i wysłał do Carrowów- dodał Colin i wskazał na fioletowe plamy na twarzy- Stąd te siniaki.
- Jednym słowem wszyscy nawaliliśmy- podsumował Neville- Przepraszam. Nie powinieniem was z to wciągać.
- Ty?- żachnęłam się- To był mój urojony pomysł!
- Ginny, nie obwiniaj się- szepnęła Luna z lekkim uśmiechem. Ona jako jedna z nielicznych zachowała w sobie resztki nadziei- Jakoś sobie poradzimy.
Nie wierzyłam w to, ale nie chciałam niszczyć jej humoru.
Nagle drzwi się rozsunęły i stanęła w nich McGonagall. Była blada, a jej mina wyrażała wzburzenie. Podeszła do nas szybkim krokiem i posłała nam surowe spojrzenie.
- Nie mogę zrozumieć, że wykazaliście się taką głupotą- powiedziała przez zaciśnięte zęby- Żeby ukraść miecz z gabinetu śmierciożercy...CZY WYŚCIE ZWARIOWALI?!
- Chyba tak- mruknęłam posępnie.
- A nie przyszło wam do głowy, że to może być niebezpieczne?!
- Chcieliśmy go zdobyć dla Harry'ego...-powiedział cicho Colin, a Demelza go poparła.
- Potter z pewnością nie pochwaliłby nadstawiania za niego karku. A teraz...jesteście skazani na łaskę Snape'a- niespodziewanie jej oczy zwilgotniały, a dłoń powędrowała na moją- Nie mogę wam pomóc...
Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy patrzyli się na nauczycielkę, która zaraz wzięła się w garść.
- Mam was zaprowadzić. Módlcie się o łaskawość- szepnęła. Ja, Luna i Neville wstaliśmy z łóżka i ruszyliśmy do gabinetu dyrektora. Po drodze czułam się jakbym była już duchem. Beznamiętnie patrzyłam jak gargulce się rozsuwają, nawet nie doznając strachu. Wszystko mi jedno. Niech los zdecyduje o karze, jaka mnie czeka.
Kara...Ile rzeczy mieści się pod tym pojęciem...
W gabinecie czekali już Snape i Carrowowie. Na twarzach rodzeństwa malowała się satysfakcja i pogarda.
- Przyszli nasi złodzieje- zażartowała Alecto- Teraz już Severusie nie masz wątpliwości, żeby ich wyrzucić.
- Z twojego punktu widzenia-nie. Ale...zastanawiam się co nam to da, że ich wydalimy- jego czarne oczy przesunęły się po twarzach naszej całej trójki-Zostaną wtedy ułaskawieni.
- Ale stracą możliwość nauki i...-uśmiechnęła się- gwarancję bezpieczeństwa.
- Jednak naszym celem jest wychować młodzież- drążył Snape. Sama nie wiedziałam która z opcji jest gorsza- Czarny Pan życzy sobie kulturalnych czarodziejów w jego szeregach...
Zemdliło mnie. Wydawało mi się, że jestem laleczką, za której sznurki pociągają oni. Nie miałam nic do powiedzenia.
- Oni nigdy nie będą kulturalni...
- To kwestia...motywacji, siostro- wtrącił się Amycus- Zgadzam się z Severusem. Wyrzucenie ich ze szkoły to żadna kara. Za to możemy ich ukarać i wychowywać.
- Jaką karę proponujesz? Mam jeszcze kilka zaklęć, których nie wykorzystałam...- Alecto spojrzała na mnie kpiąco.
- Nie jestem pewny, czy torturowanie ich organizmu to dobry wybór- rzekł Snape, a ja po raz pierwszy zauważyłam, że nie zachowywał się tak agresywnie jak reszta. Nie chciał nam sprawić dużego bólu- Proponuję spacer po Zakazanym Lesie.
- Och, szkoda, że jeszcze nie drink w barze- zadrwiła śmierciożerczyni.
- Na dworze jest mróz, kilka godzin w zimnie ostudzi ich zapał do głupot- odparł Snape, a Amycus go poparł. Alecto w końcu też dała się udobruchać i tego wieczoru zaplanowano dla nas przechadzkę.

- Poradzisz sobie?- spytała Demelza podczas gdy ubierałam kurtkę. Zerknęłam na nią.
- Chyba tak. W końcu to tylko spacer.
- Wiesz jakie tam jest zimno?- wtrąciła się Wiktoria- Ta zima jest wyjątkowo...Och, przepraszam. Nie chciałam cię wystraszyć.
Wzruszyłam ramionami. Nadal byłam pod wpływem obojętności.
- To cześć- mruknęłam i wyszłam z dormitorium.
Udałam się w wyznaczone miejsce. Przy drzwiach wyjściowych czekali już Neville, Luna, ubrani w ciepłe stroje i Alecto. Uśmiechnęła się podle na mój widok.
- Oddaj różdżkę- powiedziała, a ja z niechęcia wręczyłam jej magiczny patyk. Potem cała nasza czwórka wyszła na dwór.
Tego wieczora było naprawdę zimno. Niebo pokrył już mrok, białe płatki śniegu wirowały i łaskotały nasze twarze, a wiatr targał płaszczami.
Przeszliśmy przez błonia pokryte białym kożuchem i doszliśmy do lasu, który w bladym świetle księżyca wyglądał naprawdę niesamowicie.
Z moich ust wydobył się obłok pary.
- No to zaczynajcie. Macie dwie godziny na spacer. Ja tu na was poczekam- Alecto zaklęciem rozpaliła ognisko. Popatrzyłam z utęknieniem jak ciepłe płomyki tańczą ze sobą wesoło.
- No już!- pogoniła nas różdżką i musieliśmy wejść w gęstwinę- Tylko się nie zgubcie!
- Gruba suka- wycedziłam cicho, a Neville zaśmiał się sztucznie.
- Dobrze powiedziane.
Las był ciemny i mroczny. Blask księżyca prawie nie przedzierał się przez liście rozłożystych drzew i ledwo widziałam cokolwiek. Zaraz mogłam wpaść na drzewo lub jakieś stworzenie. Poczułam lęk. Wydawało mi się, że ciemność napiera na mnie, że uginam się pod jej ciężarem. A w dodatku szpileczki mrozu bezlitośnie atakowały moją skórę.
- No, to przynajmniej lepsze niż Cruciatus- szepnęła Luna, a ja powstrzymałam się od prychnięcia- Widzicie coś?
- Nie za bardzo-odparł Neville- Chwyćmy się za ręce, by na coś nie wpaść i się nie zgubić.

Tak też zrobiliśmy. Trzymając się za dłonie ruszyliśmy wydeptaną dróżką między drzewami, wytęrzając wzrok. Dygotaliśmy z zimna i niewiele się odzywaliśmy. W dali słyszałam odgłosy dzikich zwierząt. Pohukiwanie sowy, dudnienie kopyt, piszczenie wiewiórek. Bałam się, że natrafimy na coś groźnego i...głodnego. Za każdym razem gdy myślałam, że zaraz coś wyskoczy i rozszarpie nam gardła, skupiałam się na Harry'm. Jak przez mgłę pamiętałam nasze wspólnie spędzone chwile.
Moje usta były takie zimne...Potrzebowały ciepła jego warg...
Byłam taka słaba...Potrzebowałam jego silnych ramion...
W sercu czułam pustkę i dziwny ból...Potrzebowałam jego cudownego głosu...
Nagle się zatrzymaliśmy.
- Tutaj chyba są jakieś głazy. Usiądźmy na nich- zaproponował Neville, a ja posłusznie zajęłam miejsce na zimnym kamieniu i otuliłam się rękami.
- Czemu nie idziemy dalej?- zapytała Luna, pociągając nosem.
- Nie możemy oddalać się za daleko, bo zabłądzimy. Chcę, żeby Alecto nas nie widziała, ale żebyśmy trzymali się w miarę blisko skraju lasu.
- Rozumiem. Ale zimno, nie? Nigdy nie sądziłam, że tak zatęsknię za kominkiem w pokoju wspólnym...
- Ja też. Położyłbym się na wygodnej kanapie i zasnął...
- A ja bym wypiła jeszcze kubek czegoś ciepłego.
- O taaak...
Poczułam łzy na policzkach. Jak mogłam być taka samolubna? Jak mogłam narzekać na zimno i niewygody? Przecież Harry ma się o wiele gorzej. Nie posiada stałego dachu nad głową, nie zawsze może zjeść pożywne posiłki, musi się ukrywać po jakiś odludnych miejscach...Jemu to dopiero trudno.
Potarłam zmarznięte dłonie. Tak bardzo chciałam mu jakoś pomóc...Ta tęsknota mnie dobijała. Za tydzień Święta, a potem skończy się grudzień...Pięć miesięcy trwania osobno, pięć miesiący, odkąd on ruszył na misję, zostawiając mnie samą...
- Ginny? Dlaczego płaczesz?- usłyszałam głos Luny, ale nic nie zrobiłam, dalej łkając.
Czasem tak jest, że się płacze, a nie ma konkretnego powodu smutku. Po prostu wszystko wydaje się przytłaczające.
Blondynka przytuliła mnie lekko, dając mi trochę swojego ciepła. Tak się cieszyłam, że ją mam u swego boku...
- Co się stało?- spytał zaniepokojony Neville.
- Ja...po prostu tęsknię za nim i martwię się o niego. Może zginąć w każdej chwili.
- Wiem, ale Harry jest silny, poradzi sobie. Ty też. Ta cicha walka nie będzie trwać wiecznie.
Pokiwałam głową i objęłam go mcono.
- Tak bardzo go kocham...
Ani Luna ani Neville się nie odezwali. Po prostu trwaliśmy w ciszy, wtuleni w siebie nawzajem. Nie wiem, ile minut odmierzył już zegar, ale w końcu chłopak powiedział, że możemy wracać.
Dotarliśmy ogniska, przy którym spokojnie siedziała sobie Alecto.
- Mam nadzieję, że wam się podobało- powiedziała- Idziemy, już.
Płomienie zgasły, a my ruszyliśmy do zamku. Mijając chatkę Hagrida, zobaczyłam jego włochatą twarz w oknie. Uśmiechnął się do mnie krzepiąco, a ja odwzajemniłam to. Miałam wrażenie, że łzy wymyły ze mnie tą pustkę i poczucie beznadziejności. Teraz znów byłam sobą, tą odważną i upartą Ginny Weasley. Nie ważne, ile przeszkód będę musiała pokonać, spotkam się z Harry'm. Ponownie zobaczę jego przystojną twarz, ponownie dotknę jego miękkich włosów, ponownie go pocałuję...
Na nowo zapłonęła we mnie nadzieja.
Nadzieja matką głupich- syknął mi złośliwy głosik w głowie. Poprawiłam czapkę i uniosłam dumnie brodę. Śnieg zdawał się szeptać pocieszające słowa...
Może i tak, ale to nadzieja umiera jako ostatnia- pomyślałam dobitnie, wkraczając do ciepłego zamku.
***
No, ten rozdział też wyszedł długi, ale mam nadzieję, że się podobał. Nie wiem, kiedy będzie następny, bo zbliża się szkoła i będę mieć mało czasu do pisania. Wydaje mi się, że możecie się go spodziewać za tydzień lub dwa:)
Założyłam też nowy blog o...Dramione. Jeśli ktoś chce wejść to zapraszam, będzie mi bardzo miło:)
Życzę wam wspaniałego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!

piątek, 23 grudnia 2011

Ginny: obrazki świąteczne

Nie mogłam się powstrzymać. Wiem, że to tutaj nie pasuje, ale uległam świątecznej atmosferze i dodałam kilka fajnych zdjęć. Mam nadzieję, że Wam się spodobają;)


Święta razem z przyjaciółmi

                                                              Trzy pani Mikołajowe ;)

Ginny życzy weaołych Świąt!


                                                        Poczuj magię miłości i...Świąt :*

Kochani Czytelnicy,
Niech te Święta będą jak najwspanialsze!

Miecz bohaterów

Czasem w pechu można znaleźć też dobre strony. Czasem nawet w ciemności znajduje się upragnioną wskazówkę, która mówi, co czynić dalej. Taki paradoks spotkał mnie pewnego grudniowego dnia.
- Nie wyrywaj się, idiotko!- zawołała Alecto, ciągnąc mnie za bluzkę przez korytarz.
Szarpałam się, ale tylko dla honoru. Dobrze wiedziałam, że nie mam szans na uniknięcie kary i że będzie to kara bolesna. Trudno. Musiałam walczyć z Carrowami, choćby kosztowało mnie to życie. Teraz też nie mogłam odpuścić sobie kilku uwag na mugolotępieniu, szczególnie, że nikt inny nie przeciwstawiłby się teorii Alecto, która głosiła, że szlamy zupełnie różnią się od czarodziejów i że powinny być zaliczane do niebezpiecznych stworzeń magicznych. Pomyślałam o mojej przyjaciółce Hermionie i od razu postanowiłam działać. Ta świnia nie będzie jej obrażać. Posypało się więc kilka obelg i teraz Alecto ciągnęła mnie do dyrektora. Powinnam się bać, ale widocznie gniew przyćmił to uczucie.
Kobieta powiedziała hasło i weszłyśmy do gabinetu, który znacznie zmienił się odkąd Snape w nim urzędzował. Dywan i zasłony miały odcień malachitu, wymyślne urządzenia Dumbledore'a zniknęły, a w całym pomieszczeniu panowała zimna atmosfera.
Snape widocznie musiał ją produkować na bieżąco, gdyż za jego pobytu w lochach też było tam tak ponuro.
Czarnowłosy mężczyzna uniósł głowę znad pergaminu i spojrzał na nas wyczekująco.
- Snape, ta smarkula przebrała dziś miarkę!- zaczęła Alecto, a na jej twarzy malowała się złość- Już od dawna mamy z nią problemy, więc trzeba coś zrobić! Najlepiej wyrzucić ją ze szkoły.
- Tylko na to czekasz, co?- syknęłam, a jej pulchne palce zacisnęły się boleśnie na moim ramieniu
- Jest niegrzeczna, uparta, niewychowana, impulsywna...Założę się, że to ona odpowiada za te napisy na murach!
- To możliwe, ale pozwól mi porozmawiać z tą Weasley- odezwał się Snape, a ona wytrzeszczyła oczy.
- Mam wyjść?- oburzyła się, na co posłał jej lekki uśmiech.
- Zgadza się.
- Ale...
- Ja tu jestem dyrektorem. Ma
ła pogawędka i wszystko będzie dobrze.

Alecto rzuciła mi nienawistne spojrzenie i opuściła pomieszczenie. Spojrzałam w czarne oczy mordercy i dopiero teraz poczułam ukłucie lęku. Niechęć mieszła się ze strachem...Stałam tak przez kilka sekund, nie zdolna wypowiedzieć ani słowa. On też chwilę jakby oceniał sytuację.
- Słyszałem, że sprawiasz problemy- mruknął pogardliwie.
- Tak i to spore- uśmiechnęłam się dzielnie. Westchnął.
- Zastanawiam się, czy rzeczywiście chcesz zostać wyrzucona. To jest twój cel?
Milczałam, mrużąc tylko oczy.
- Dla mnie to bez znaczenia. Jeden kłopot mniej. Więc pytam się, Weasley. Przepraszasz czy żegnasz się?
- Nie może mnie pan po prostu ukarać?
- Kary nie robią na tobie wrażenia jak widzę.
Zacisnęłam zęby. Nie będę przepraszać, nie tego mordercę, nie, nigdy...Ale czy chcę zostać wydalona? Przecież ja muszę tu być, muszę prowadzić ruch oporu, muszę walczyć dla Harry'ego...
Snape niespodziewanie uniósł różdżkę. Serce podeszło mi do gardła i w pierwszej chwili pomyślałam, że chce mnie zabić. Byłam bezbronna, mogłam tylko czekać z otwartymi ustami na jego ruch.
Przybliżył się do mnie, a ja zauważyłam, że w jego oczach nie widać złości czy satysfakcji. Był skupiony i może nawet nieco zaskoczony?
Jego wargi się poruszyły i nagle z jego różdżki wystrzelił snop mglistego światła, lecącego w moją stronę. Doznałam znanego mi już skądś uczucia. Wszystko zamazało się we mgle, przez moment byłam zupełnie ogłupiała, a potem moje oczy ukazały mi obrazy.

W dali słychać było radosne głosy i nucenie kolęd.
Rudowłosa dziewczyna podeszła do chłopaka, stojącego w salonie. Przez chwilę oboje milczeli, ale zaraz wybuchnęli śmiechem, widząc swoje opłatki o marnej wielkości.
- Wesołych Świąt!- odezwała się dziewczyna.
- Nawzajem, Ginny.
Wymienili si
ę opłatkami i przytulili.


Rudowłosa i czarnowłosy stali na skraju Zakazanego Lasu.
-Ginny...Nie możemy być razem- odezwał się Harry. Na twarzy dziewczyny pojawił się smutek.
- Ja...bardzo bym chciał...To dla mnie też jest trudne, ale mam misję do wykonania i nie wracam do Hogwartu. Poza tym my...- zająknął się, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Rozumiem. Powinieneś zrobić wszystko by go zniszczyć.
- Nie chodzi tylko o to! Pamiętasz, jak zabili Syriusza? Wykorzystali moje uczucia! Mogą zrobić teraz to samo. Gdy tylko się dowiedzą o nas...
- ...to mnie porwą, by dotrzeć do ciebie- dokończyła za niego. Skinął głową.
- Na razie musimy się rozstać. To koniec naszej bliskości, spojrzeń i pocałunków...
- Dobrze. Ale wiedz, że ja zawsze będę twoja.
- A ja zawsze będę cię kochał.
Chłopak odwrócił się i odszedł, zostawiając dziewczynę ze łzami w oczach.
 
Ginny i Harry znajdowali się w pokoju oświetlonym letnim słońcem. Dziewczyna przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem i oboje zaczęli namiętny pocałunek. Na ich twarzach widać było rozkosz.

W namiocie panowała panika. Goście krzyczeli i uciekali. W jednym z kątów za ręce chwycili się brązowowłosa dziewczyna i dwoje rudzielców. Oczy jednego spojrzały na Ginny z tęsknotą, a potem cała trójka teleportowała się.

W pokoju wspólnym przebywały tylko dwie osoby. Rudowłosa z radosną miną przytuliła ciemnowłosego chłopaka.
- Harry by
łby z nas dumny...- mruknął Neville. Ginny westchnęła.
- Wiem.

Nagle zewsząd pojawiła się biel. Zamrugałam i zobaczyłam, że znów znajduję się w mrocznym gabinecie dyrektora. Leżałam na podłodze i dyszałam ciężko. Snape pochylał się nade mną, a jego mina wyrażała mieszankę zdumienia, zaintrygowania i niezadowolenia.
- Co pan zrobił?!- zawołałam, czując zdezorientowanie. Jego zimne dłonie zacisnęły się na moim nadgarstku, a czarne oczy świdrowały na wylot.
- Weasley, to dla twojego dobra. Obliviate.
Jasna smuga z jego ró
żdżki zamigotała mi przed oczami, sprawiając, że poczułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że coś atakuje moją głowę, że ona staje się coraz bardziej lekka...

Ostatnią rzeczą ,jaką zobaczyłam, był błysk złota w szklanej gablotce tuż za ramieniem Snape'a.

Wróciłam do pokoju wspólnego z mętlikiem w głowie. Miałam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Wiedziałam, że na mugolotępieniu byłam niegrzeczna i Alecto wysłała mnie do dyrektora, a on...Co? Nic nie pamiętam, mam w głowie pustkę.
Gryfoni patrzyli na mnie z niepokojem, bo słyszeli, że zostałam oddana na łaskę Snape'a. Cóż, możliwe, że kara była tak mocna, że przez ból nawet nic nie pamiętałam. Tylko dlaczego właściwie nic mnie nie bolało? Czy to jakaś podła sztuczka?
Jednak nie miałam czasu się zastnawiać nad tą sprawą, bo nurtowała mnie kolejna. Gdy ocknęłam się w gabinecie, Snape z wrednym uśmieszkiem kazał mi wyjść i uważać, bo następnym razem mogę wylecieć. Zanim jednak oddaliłam się, coś kazało mi spojrzeć na gablotkę. Zobaczyłam w nim miecz. Miecz Godryka Gryffindora. Na początku nie wiedziałam, co tak właściwie mnie fascynuje w tym widoku, ale teraz na spokojnie uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Pierwsza- Snape przywłaszczył sobie miecz Gryfonów. A druga- to ostrze z pewnością przydałoby się Harry'emu.
Wieczorem nie wytrzymałam i opowiedziałam to wszystko Neville'owi i Lunie. Oni też zgodzili się ze mną, że miecz trzeba zdobyć. Postanowiliśmy więc zwołać spotkanie GD.

Członkowie ruchu oporu także wyrazili chęć ukradnięcia miecza. Każdy wiedział, że on już raz pomógł Harry'emu i teraz mógłby po raz koleny. Poza tym, czułam, że on go potrzebuje.
Wobec tego pozostało wymyślić plan. Nie mogliśmy przecież po prostu wejść do gabinetu i zabrać ostrze. To by było zbyt proste. Poprosiłam więc Gwardię Dumbledore'a, by zastanowiła się nad tym i jutro przedstawiła pomysły. Ja sama myślalam o tej sprawie całą noc i wymyśliłam co niecoś.
Następnego dnia tuż po kolacji zebraliśmy się w Pokoju Życzeń. Z ust moich towarzyszy padły różne pomysły(niektóre tak absurdalne, że musiałam powstrzymywać śmiech) i biorąc je pod uwagę w końcu ustaliliśmy plan. Cieszyłam się z zapału, jaki widziałam w oczach każdego i jaki płonął w moim sercu. Wydawało mi się, że wszystko powinno się udać.

Kolejnego dnia w okolicach popołudniowych zaczęliśmy działać. Ja, Luna i Neville ukryliśmy się za pomnikiem obok wejścia do gabinetu dyrektora. Seamus i Michael Corner zajęli miejsca piętro niżej, a reszta czuwała w pobliżu, gotowi zawsze pomóc. Jako główną aktorkę przedstawienia wybraliśmy Parvati. Dobrze nadawała się do tej roli.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na nas, a ja uśmiechnęłam się krzepiąco, choć sama odczuwałam lekki strach.
- Możesz zaczynać- szepnął Neville, ściskając mocniej różdżkę w dłoni.
Kiwnęła głową i puściła się biegiem do gargulców, pilnująych drzwi gabinetu. Zawołała dyrektora kilka razy, przybierając zlęknioną minę.
Po chwili pojawił się Snape i zmierzył Parvati gniewnym wzrokiem.
- Co ty wyprawiasz, Patil?- wycedził. Jej ciemne oczy rozszerzyły się.
- Panie dyrektorze, oni...się pojedynkują!- zawołała rozhisteryzowana- Poszło o głupotę, ale boję się, że zrobią sobie krzywdę!
- Kto?
- No, Seamus i Michael. Walcz
ą na szóstym piętrze!

- W takim razie rusz się!- Snape wyjął różdżkę i pobiegł we wskazaną stronę. Parvati zrobiła to samo i zostaliśmy sami. Z bijącym sercem podeszłam do gargulców i przypomniałam sobie hasło, które mówiła Alecto, gdy mnie tu przyprowadziła ostatnim razem.
- Potężna magia.
Rzeźby odsunęły się i mogliśmy wejść. Wiedziałam, że mamy tylko kilka minut.
Pomieszczenie przyprawiało o dreszcze, ale nie miałam czasu myśleć o wystroju. Swoje oczy skierowałam na szklaną gablotę, w której teraz wyraźnie widziałam miecz Gryffindora. Miecz bohaterów. Miecz, którym Harry zabił bazyliszka i tym samym mnie uratował.
- Luna, stań na straży- poprosił Neville- My z Ginny spróbujemy dostać się do miecza.
Blondynka posłusznie wychyliła głowę za drzwi, nasłuchując. Za to chłopak i ja wymierzyliśmy różdżkami w gablotę. Susan i Ernie za pomocą wielu ksiąg opracowali nam skuteczne zaklęcia do otwarcia szklanej bryły. Bo nie trudno zagnąć, że zwykłe Alohomora nie zadziała.
Raz po raz rzucaliśmy zaklęcia, ale żadne z nich nie było dobre. Wieko drgało, jednak nigdy się nie otwierało.
- Pośpieszcie się trochę- ponagliła nas spokojnie Luna- On może wrócić w każdej chwili.
- Wiem, pracujemy nad tym!- odgarnełam spocone włosy z czoła- Pamiętasz jeszcze jakąś formułkę?
- Hm...mam jeszcze jedno- Neville szepnął nazwę zaklęcia, błysnęło i nagle...wieko gabloty odskoczyło. Uśmiechnęliśmy się do siebie triumfalnie.
- Kto go bierze?- spytałam.
- Ty. Jesteś dziewczyną Wybrańca.
- A ty naszym przywódcą.
- Dziewczynom się ustępuje.
Przewróciłam oczami i sięgnęłam po ostrze, a po chwili moje palce się na nim zacisnęły. Było piękne. Klinga została ozdobiona rubinami, a od całości bił złoty blask. To było niesamotowe uczucie, trzymać w rękach symbol odwagi, męstwa i poświęcenia. Wydawało mi się, że teraz jestem tak silna jak nigdy dotąd.
- On idzie!- szepnęła nagle Luna z niepokojem w oczach- I co teraz?
- Wy się schowajcie za szafą, ja go zatrzymam!- odpowiedział Neville.
- Co? Nie będziesz za nas cierpieć!- sprzeciwiłam się.
- Inaczej ukara nas wszystkich i jeszcze zabierze nam miecz- przekonywał mnie chłopak z poważną miną.
- Potężna magia- Snape powiedział hasło i teraz jego kroki słychać było już na schodach.
Nie chciałam zostawiać Neville'a, ale za wszelką cenę musiałam zdobyć miecz. Popchnęłam Lunę za szafę i sama się za nią wsunęłam. W samą porę, bo do gabinetu wszedł czarnowłosy mężczyzna. Na widok Nevilla zmarszczył groźnie brwi.
- Longbotton. No proszę...Co tutaj robisz?- zapytał zimnym tonem od którego przechodziły ciarki.
- Ja...- ale nie dokończył, bo Snape spojrzał na otwartą gablotę, a jego twarz pociemniała z gniewu i jednym machnięciem różdżki posłał chłopaka na podłogę.
- Gdzie jest miecz?- zapytał z nieukrywaną złością- Gdzie go dałeś, głupcze?!
- On nie należy do pana!- zawołał Neville dzielnie. Kolejny ruch różdżką i na jego policzku pojawiła się czerwona szrama.
Wstrzymywałam oddech, starając się pohamować chęć wyjścia z ukrycia.
- Mów! Cru...
Snape urwa
ł formułkę, opanowywując się. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego się waha?

Neville patrzył na niego, czekając na ból, ale ten tylko się uśmiechnął złośliwie.
- Och, zapomniałem. Przecież nie mógłbyś działać sam. Gdzie są zatem panna Weasley i panna Lovegood?- zapytał i rozejrzał się po pokoju. Modliłam się w myślach, ale widać szczęście się ode mnie odwróciło.
Szafa, za którą stałyśmy, się odsunęła i naszym oczom ukazał się Snape. Na jego twarzy malowała się satysfakcja. Z zawziętą miną mocniej przysunęłam do siebie miecz. Mężczyzna uśmiechnął się chłodno.
- Bądź tak dobra i oddaj mi to, Weasley. W tej chwili.


***

 
Jej, notka wysz
ła dość długa, ale pomyślałam sobie, są Święta, co sobie będę żałować?

W tym rozdziale często występowała postać Snape'a. Mam nadzieję, że dobrze go wykreowałam.
Zobaczyliście też kilka wspomnnień. Są one w większości przepisane z poprzednich notek, tylko zmienione na narrację trzecioosobową.
Czy mam wyjaśnić dlaczego Snape wszedł we wspomnienia Ginny czy nie trzeba? Może jednak wyjaśnię.
No więc tak: Snape zna się na ,,czytaniu w myślach''. Usłyszał jak Ginny myśli o Harry'm i postanowił zobaczyć jej wspomnienia. Widząc je zrozumiał, że Potter i ona darzą się miłością, dlatego był zaskoczony i zaciekawiony. Jednak najbardziej chciał dowiedzieć, się gdzie teraz przebywa Harry(chciał dać mu miecz Gryffindora), ale zobaczył, że Ginny nie wie i stąd to rozczaorowanie na jego twarzy. A potem usunął jej to wsomnienie, że szperał w jej głowie, by dalej zachować maskę śmierciożercy. Heh.
I przepraszam, że czcionka jest inna, ale nie umiem jej przywrócić co wcześniejszego stanu, więc na razie taka zostanie;)
Chcę Wam życzyć wesołych i pogodnych Świąt, wspaniałych prezentów i szczęśliwego Nowego Roku!






sobota, 10 grudnia 2011

Bunt

Wiatr targał naszymi włosami, a mróz szczypał w policzki. Spojrzałam niepewnie na ciemne niebo. Deszcz zbliżał się nieuchornnie, ale nie mogłam czekać.Usiedliśmy pod rozłożystym drzewem na błoniach. Jego nagie gałęzie trzeszczały cicho. Luna potarła dłonie.- Ale pogoda- mruknęła.
- Ginny, możesz nas oświecić, dlaczego chciałaś z nami porozmawiać?- zapytał Neville, zapinając na ostatni guzik swoją szatę- I to na dworze?

- Przepraszam, wiem, że jest zimno, ale Hogwart nie jest już bezpieczny. Ściany mogą mieć uszy- wyjaśniłam- Dlatego porozmawiamy tutaj.
- No to słuchamy-zachęciła mnie Luna z uśmiechem. Wpatrzyłam się w dal, przypominając sobie dawne czasy. Kiedyś w tym miejscu siedziałam razem z Harry’m. Byłam otoczona jego ramieniem, a jego usta muskały moją głowę. Ja się śmiałam…
- Ginny!- sprowadził mnie na ziemię głos Neville’a.
- Więc…myślałam nad tym przez kilka dni i doszłam do wniosku, że musimy to zrobić. Carrowowie nie mogą mieć nad nami całkowitej kontroli, musimy się zorganizować i poprowadzić bunt. Harry by nas pochwalił- spojrzałam im w oczy- Co myślicie o odnowie GD?
Najpierw zrobili zaskoczone miny, ale zaraz w ich oczach zabłysło zrozumienie. Wiedziałam, że mogę na nich liczyć. Czas na zmiany.
Neville uśmiechnął się lekko.
- To dobry pomysł, ale musimy być ostrożni.
- Ja też o tym myślałam- przyznała Luna- To mogłoby nam pomóc. Tylko czy będziemy mieć członków?
- Wszyscy Gryfoni mają w sobie dość odwagi i uporu, by do nas dołączyć. Tak jak było dwa lata temu. Niektórzy Krukoni i Puchoni też nam pomogą- stwierdziłam- Będziemy się spotykać w Pokoju Życzeń.
- Dobra. Jeszcze dziś zaczniemy rekrutację- powiedział chłopak. Wydawało mi się, że w nasze serca wstąpiła nadzieja. Razem mamy szansę wyplewienia zła z zamku.
Wywiązaliśmy się z postanowienia. Już od tego wieczoru zaczęliśmy składać propozycje uczniom. Ja przekazałam wiadomość Demelzie, Padmie, Parvati i Michaelowi Cornerowi. Musiałam być ostrożna, by nikt mnie nie zobaczył i chyba mi się udało.
Jednak w murach Hogwartu kryło się wiele dzielnych serc.
Patrzyłam z uśmiechem na twarzy jak ochotnicy do GD wchodzą do Pokoju Życzeń. Byli wśród nich Demelza, Colin, Dennis, Seamus, Parvati, Lavender, Padma, Michael Corner, Susan Bones, Justyn Finch-Fletchley i Ernie Macmillan. Cieszyłam się, że tyle osób zechciało nam pomóc.
- No to zaczynamy ruch oporu!- zażartował Neville. I on miał dobry humor.
Razem weszliśmy do Pokoju Życzeń, który przypominał teraz bar. Na środku pierścień tworzy ławki, na których usiedli już uczniowie. Ściany miały ciemne kolory, a z boku pojawił się mały regał z książkami. Czułam się tu bezpiecznie. Jakbyśmy znów byli w Gospodzie pod Świńskim Łbem, gdzie zaczął się pierwszy ruch oporu.
Zajęłam miejsce obok Luny i Neville'a, a wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. I teraz po raz pierwszy odebrało mi mowę. Miałam wiele do powiedzenia, ale ledwie mogłam coś wykrztusić. Nie wiem czy to przez powagę sytacji czy przez wzruszenie.
- Zebraliśmy się tu, by walczyć przeciw Carrowom- zaczęłam, gdy cisza się przedłużała. Wszyscy skinęli głowami, a ja zorientowałam się, że patrzą na mnie już nie te same twarze co dwa lata temu. To nie były zaciekawione czy podekscytowane miny. W oczach moich znajomych czaiło się zmęczenie, powaga, upór i dziwna nadzieja. Dorośliśmy. Każdy z nas. Na tyle, by móc stawić czoło ciemności. Poczułam, że oni wszyscy są ze mną, wszyscy stanowimy jedność. Gwardię Dumbledore'a.
- Na początku nie będziemy działać otwarcie, gdyż Voldemort ma za dużą siłę- odezwał się Neville głosem pewnym i zdeterminowanym- Zaczniemy od drobnych rzeczy, które nam pomogą. Najpierw ustalmy, jak będziemy się komunikować i to tajnie.
Zmarszczyliśmy brwi. Faktycznie, było duże zagrożenie, że nas odkryją, gdy będziemy co chwila podchodzić do siebie i coś ustalać.
- A co z tymi monetami Hermiony?- zapytała Luna.
- Mam je!- zawołał zadowolony Neville- Leżą u mnie w szafce, mogę je wam dać!
- Świetnie, więc ustalone- powiedziałam- Od czego zaczniemy nasz bunt?
Kilka rąk uniosło się w górę.
- Oszołommy Carrowów, by ich wystraszyć!- odezwał się Ernie.
- Wrzućmy do gabinetu Snape'a łajnobomby!- dodała Demelza.
- Otrujmy ich!- zawołał Seamus z mściwą miną.
- Poopisujmy ściany na cześć Harry'ego!- zaproponował Colin. Spojrzałam na niego.
- To nie jest zły pomysł. Pokażmy im, że istniejemy- stwierdziłam z uśmiechem.
- Zgoda. Jutro w nocy na ścianie napiszemy kilka fajnych tekstów- ustalił Neville, a wszyscy zaklaskali.

Podzieliliśmy się. Puchoni(Ernie i Justyn) mieli zająć się lochami, Krukoni(Susan, Padma i Michael) siódmym i szóstym piętrem, Seamus, Parvati i Lavender piątym oraz czwartym, ja, Neville i Luna pozostałymi, a Demelza, Colin i Dennis stali na czatach na różnych korytarzach, ostrzegać nas za pomocą monet i eliminować ewentualne komplikacje.
Gdy noc zapadła nad zamkiem, który zasypiał smacznie w swoich łóżkach, członkowie Gwardii Dumbledore'a wymknęli się ze swoich domów i ruszyli na wyznaczone miejsca. Czułam dreszczyk emocji, idąc po ciemnku długimi korytarzami i modląc się, by nie zastać Filcha. Moja dłoń zaciskała się na różdżce, a ucho łapało wszelkie dźwięki. Cieszyłam się jednak z tej akcji. Miałam dość siedzenia jak mysz pod miotłą.
Dotarliśmy na trzecie piętro, od którego mieliśmy zacząć.
- Czuwam, wy piszcie- szepnęła Luna, wpatrując się w gęsty mrok. Z jej różdżki sączył się mały płomień światła. Kiwnęłam głową i podeszłam do kamiennej ściany, oświetlonej dzięki blondynce.
Wyjęłam z kieszeni czerwony flamaster i zaczęłam pisać. Po chwili ścianę zdobił już napis: Precz z Carrowami. Zerknęłam na dzieło Nevilla, po drugiej stronie, które tworzyło zdanie: Harry Potter górą.
- Dobra robota. To ich rozwścieczy- uśmiechnęłam się z satysfakcją. Ruszyliśmy na niższe piętra i robiliśmy to samo. Po pół godzinie niemal na każdym korytarzu widniało jakieś hasło GD.
Nagle, gdy kończyłam ostatnie zdanie, moja moneta zadrżała. Zerknęłam na nią.
Filch idzie w waszą stronę z czwartego piętra.
- Kurczę, spadamy!- zawołałam cicho i cała nasza trójka pognała w dół. Staraliśmy się biec jak najciszej, serce dudniło nam w piersi.
- Kto tu jest?!- zagrzmiał głos woźnego. Mogłabym na niego rzucić urok, ale wygadałby się, że nas widział. No i była szansa, że Carrowowie nas usłyszą.
Filch był coraz bliżej...
Neville pociągnął nas we wnękę w ścianie, w której stał posąg dzika. Luna i ja zgniotłyśmy się pod jego brzuchem, a Neville ukrył się za kamiennym zwierzęciem.
W samą porę, bo Filch właśnie znalazł się na tym korytarzu. Trzymana przez niego pochodnia oświetliła posąg, ale na mnie i Lunę padały liczne cienie, które zapewniały nam bezpieczeństwo. Woźny porozglądał się, mruknął coś pod nosem i poszedł dalej. Odetchnęliśmy z ulgą, wygramolając się z kryjówki. Potem ostrożnie wróciliśmy do wieży.
Zadanie wykonane- przesłałam wszystkim innym poprzez monetę. Wkrótce otrzymałam cztery potwierdzenia i miałam ochotę skoczyć do sufitu. Dawno nie byłam taka szczęśliwa.
- Udało się!- zawołałam do Neville'a. Uśmiechnął się.
- Tak, to cudownie, ale siedź cicho, bo obudzisz cały dom.
- Mam to w nosie!- skoczyłam mu na szyję, a przyjaciel przytulił mnie. Po raz pierwszy od wielu tygodni czułam, że stało się coś dobrego.
- Harry byłby z nas dumny...- mruknął chłopak. Spojrzałam na dogasający kominek i westchnęłam.
- Wiem.

Następnego dnia od rana widać było, że coś jest nie tak. Carrowów i Snape'a nie było na śniadaniu, a jeszcze przed obiadem zamek obleciała wieść, że jacyś śmiałkowie powypisywali na murach hasła, popierające Wybrańca. Większość uczniów się z tego cieszyła, a ja z nich najbardziej. Nie zapomnę miny Filcha, który usiłował bezskutecznie zmyć napisy. Trudnio się dziwić, bo flamastry były zaczarowane. Kupiłam je u Freda i Greorge'a. Nazywały się Psikusowe Flamastry. Nazwa mówi sama za siebie, więc ani woda ani magia nie mogły dać im rady.
Przy kolacji Snape ogłosił, że pomysł ten był ,,idiotyczny, bezsensowny i żałosny'' oraz, że winowajca poniesie konsekwencje. Faktycznie, za pomocą czarów sprawdzał różdżki każdego ucznia, bowiem sądził, że napisy zrobiono magią. Oczywiście winnego nie znaleziono.
Wieczorem w Pokoju Życzeń każda grupa opowiadała swoje przygody na korytarzach, a potem wszyscy wypiliśmy po kubku Kremowego Piwa, śmiejąc się radośnie.
Może to nie było zwycięstwo, może to tylko drobnostka, może nawet głupota, ale napełniła mnie nadzieją. Nadzieją, że dobro ma szansę wygrać.

***

Po wielu poprawkach i trudach wreszcie powstał ten rozdział. Całe szczęście, że wena przyszła do mnie dzisiaj i mogłam to dokończyć. Jestem tak średnio z niego zadowolona. Bardzo lubię pisać, nie myślcie sobie, ale po prostu mam dużo obowiązków, chyba to rozumiecie. Następny rozdział będzie więc kiedy będę mieć czas i wenę.
A w kolejnej notce...kradzież miecza. Heh, muszę się z tym zmierzyć;)
Pozdrawiam.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zmiany

Przez następne dni zrozumiałam, że sprawa jest poważniejsza niż myślałam, a Hogwart zaczyna się zmieniać. Dałabym wiele, aby znów siedzieć beztrosko w jego murach, ucząc się tych wszystkich niezwykłych rzeczy i martwić się tylko o to, co o mnie uważa Harry. Chciałam znów być małą dziewczynką, nie podobał mi się ten świat- zimny, twardy i pełen zła. Ale nie mogłam nic poradzić. Te chwile dzieciństwa przeminęły bezpowrotnie, a ja musiałam się zmierzyć z problemami. Nawet za wysoką cenę.
Carrowowie byli okropni i powoli zaczynali przejmować władzę nad zamkiem. Musieliśmy żyć według ich zasad. Oczywiście było troje śmiałków, którzy przeciwstawiali się im. Ja, Neville i Luna stanowiliśmy jakby małą grupkę oporu. W jej ramach odmawialiśmy rzucania klątw na drugą osobę na czarnej magii i wtrącaliśmy się na mugolotępieniu. Tak teraz nazywałam te lekcje, bo z pewnością odbiegały one od tego, czym powinny być. Amycus mówił nam o czarnoksięskich zaklęciach, a Alecto uczyła nas nienawiści do mugoli i szlam.
Za nasz bunt dostawaliśmy kary, jakimi były tortury różnymi klątwami. Na początku bałam się tego, bo aż za dobrze pamiętałam krew, rozmazującą się na mojej twarzy podczas pierwszych zajęć z Amycusem. Ale przyzwyczaiłam się, a nawet polubiłam to. Dobrze jest cierpieć za słuszną sprawę i dawać nadzieję zlęknionym sercom.
Ból…czym właściwie jest? Czy naprawdę jest tak trudny? Fizyczny jest niczym. Chwilową udręką, gdzie można zacisnąć usta i dzielnie unieść brodę. Ale ten psychiczny? Ten, który czujemy w sobie? To prawdziwy problem. Tęsknota, troska o ukochane osoby…To tortury godne łez. I właśnie je przeżywałam najczęściej. Martwiłam się o moją rodzinę, o rodziców, którzy działali dla Zakonu, o braci, którzy im pomagali, o Rona, który uciekł bez wieści i o Harry’ego, który był Niepożądanym Numer 1. Ministerstwo, Voldemort, śmierciożercy, wszyscy go szukali, tak wielu pragnęło jego śmierci…

Nie mogłam ukryć szoku, jakiego doznałam, gdy pewnego dnia Alecto Carrow przyszła do pokoju wspólnego Gryfonów i zawiesiła na ścianie wielki plakat Harry’ego z podpisem Niepożądany Numer 1. Miałam wrażenie, że ta wiedźma zerknęła na mnie drwiąco, nim wyszła. Miała niestety rację, myśląc, że mnie to dobije. Patrzyłam przez kilka minut na plakat. Do czego to już doszło? By w wieży sprzymierzeńców Pottera zawieszać informację o nagrodzie za jego schwytanie? Zrobiłam krok w stronę ściany, ale powstrzymały mnie czyjeś ręce.
- Ginny, opanuj się! Oni tylko czekają na znak, że jesteś przeciwko nim- powiedział ze smutkiem Neville.
- Małpa, idiotka, zdzira…- przeklinałam Alecto, posłusznie dając się posadzić przyjacielowi na kanapie. Dużo osób obserwowało to zdarzenie. W pokoju zapanował ponury nastrój.
- Neville, to tutaj nie będzie wisieć!- oznajmiłam przez łzy. Po moim trupie…
- Czyli, że chcesz skazać siebie na gorszy los niż tortury? Przeciwstawianie się Carrowom to jedno, a popieranie Harry’ego to drugie.
- Myślałam, że właśnie to robimy.
Neville westchnął. Żal nie znikał z jego twarzy.
- Robimy, ale nie możemy dać im powodu. Martwi nie przydamy się Harry’emu.
Niechętnie skinęłam głową

Dni mijały wolno. Ciągnęły się i ciągnęły, przedłużając moje męki. Najbardziej lubiłam noc, kiedy spokojnie mogłam zamknąć oczy, marzyć i dawać upust mojej tęsknocie i bólowi. Demelza czasem widziała moje łzy, ale zawsze odpowiadałam jej, że to nic takiego. W końcu pewnie wiele osób płakało w ciemnościach, myśląc o swoich bliskich i o przyszłym losie.

W październiku rozpoczęły się treningi Quidditcha, a ja zostałam…kapitanem drużyny. Naprawdę, byli na moje rozkazy. Kiedyś chyba pękłabym ze szczęścia, latanie to moja pasja, ale w obecniej sytuacji czułam raczej ciężar obowiązku. Quiddich nie cieszył mnie jak dawniej, a nowa drużyna też nie była jakąś rewelacją. W sumie to tylko Demelza latała porządnie. Nasze szanse na wygraną były małe. Ale czy to się jakoś liczyło? Jak sport miał się do tych ciężkich czasów? To tylko gadżet, dodatek, kolorowy płomyk w moim szarym życiu.
Tak jak ustaliłam w zeszłym roku z McGonagall, raz w tygodniu miałam lekcje z panią Hooch, która przygotowywała mnie do egzaminu z latania. Jeśli go zdam, będę mogła zostać zawodowym graczem Quidditcha. Muszę przyznać, że szło mi całkiem nieźle i nauczyłam się wielu ciekawych manewrów. Jeśli przeżyję te trudne czasy, będę ubiegać się o posadę Ścigającego.

Na sklepieniu w Wielkiej Sali gromadziły się szare chmury. Nie cierpię listopada. Jest zimno i deszczowo. Jak w tym odnaleźć iskierki nadziei?
Przełknęłam właśnie jajecznicę, gdy do stołu Gryfonów zbliżyła się Luna. Na jej twarzy malowało się przejęcie, a z kieszeni szaty wystawał jakiś papier. Blondynka też wycierpiała przez te dwa miesiące. Nie pyskowała jak ja i Neville, ale wyrażała spokojnie swoje poglądy, za które często jej się obrywało. Dziś jej czoło zdobił siniak, zrobiony przez Alecto.
- Ginny, Neville…- szepnęła- Musicie coś zobaczyć.
Oboje szybko wstaliśmy od stołu. Byłam ciekawa, o co chodzi.
- Co się stało, Luno?- zapytała Parvati, która siedziała obok mnie.
- Mamy informacje o Harry’m- oznajmiła cicho. Na tę wieść wielu Gryfonów przerwało śniadanie i poszło z nami. Wyszliśmy z Wielkiej Sali i stłoczyliśmy się wokół Luny, która otworzyła przed sobą gazetę.
- To Żongler- wyjaśniła blondynka- Tata mi go przysłał. Miał szczęście, że sowa nie została przechwycona przez Filcha.
- Tam jest Harry!- zawołał Neville, wskazując na duże zdjęcie w gazecie. Przedstawiało ono ludzi w popłochu. W oczy rzucał się ubrany na czarno mężczyzna, ścigający trójkę nastolatków: rudzielca, brązowowłosą i chłopca z okularami.
- Harry…- szepnęłam, a serce podskoczyło mi do gardła- Co mu jest? Złapali go?!
- Nie- odparła Luna- Pojawili się w Ministerwstwie Magii. Wczoraj. Zaatakowali Umbridge i przerwali Rejestrację Mugolaków. Ścigał ich Yaxley, ale udało im się uciec.
- Całe szczęście…-szepnęła Lavender.
- Czego tam szukali?- zastanawiał się Colin.
Wymieniłam spojrzenia z Neville’m. Harry wykonywał misję Dumbledore’a. Widocznie potrzebował czegoś z Ministerstwa. Ale czego?
- Co tu się dzieje?- zawołał jakiś głos za nami. Rozpoznałam go w mgnieniu oka, gdyż często słyszałam go w swoich koszmarach. Gdy wszyscy się dopiero obracali w stronę Amycusa, ja sięgnęłam po różdżkę.
- Reducto!
Gazeta w rękach Luny eksplodowała, zamieniając się w strzępy, które spadły u naszych stóp. Mężczyzna spojrzał na mnie groźnie.
- Co tam było? Mówić, no już!
- Nie pana sprawa- warknął Neville.
- Tak? A mi się wydaje, że moja, bo było to coś zakazanego.
- To tylko gazeta!- pisnęła Parvati.
- Nie wierzę wam. Albo mi powiecie, albo wszyscy zostaniecie poddani klątwie.
Spojrzeliśmy po sobie. Niektórzy mieli wystraszone miny, ale byliśmy Gryfonami. Odwaga to nasz atut.
- Dobrze, jak chcecie, smarkacze- powiedział zezłoszczony Amycus- Wszyscy do mojego gabinetu, już!
Wyciągnął różdżkę i popędzał nas jak jakieś bydło. Serce mi waliło głucho. Nie bałam się o siebie, przecież już się przyzwyczaiłam. Ale reszta? To moja wina, byliśmy tacy nieostrożni…I teraz Parvati, Lavender, Colin, Seamus oraz Demelza zapłacą za to.
- Co pan robi?- na korytarzu pojawiła się McGonagall. Patrzyła surowo na śmierciożercę.
- Prowadzę chętnych do szlabanu.
- A cóż oni zrobili?
- Mieli przy sobie coś zakazanego.
- To znaczy?
- Gazetę…- zająkał się, bo musiał zrozumieć jak głupio to brzmi- O zakazanej treści.
- Chce ich pan karać za posiadanie gazety? O ile wiem, czasopisma nie są zakazane w Hogwarcie. Nawet dyrektor wam to potwierdzi.
Wpatrywali się w siebie przez chwilę. Oglądałam to z zapartym tchem.
- No dobrze, Minewro- rzekł w końcu Amycus chłodno- Odpuszczę im ten jeden raz, ale niech się mają na baczności.
Spojrzał na mnie wyzywająco i odszedł.
- Dziękujemy pani- powiedziała Lavender. McGonagall uśmiechnęła się lekko.
- Jeszcze mam tu coś do powiedzenia. A teraz uciekajcie! I pilnujcie się, bo następnym razem możecie nie mieć tyle szczęścia.
Odetchnęliśmy z ulgą, ale ja wciąż miałam do siebie żal o to, że jesteśmy tacy niezorganizowani i nieostrożni…Tak nie może być. Muszę coś wymyślić.
I chyba już wiem co.

 ***
Notka bardziej opisowa i mniej w niej dialogów, ale musiałam jakoś przedstawić sytuację w zamku.
Dziękuję za tyle komentarzy pod tamtą notką. To mój rekord i jestem z tego bardzo szczęśliwa. Pozdrowionka dla wszystkich!

czwartek, 10 listopada 2011

Diabelna lekcja

- Harry?
Szłam przez mgłę. Mój głos potoczył się echem po białej pustyni. Wiedziałam, że muszę odnaleźć tego chłopaka o zielonych oczach. Potrzebowałam go.
Czyjaś sylwetka wyłoniła się z mgły.
Harry.
Nie, zaraz, on nie ma długich włosów i nie jest tak wysoki…To Snape.
Chodziaż…znam tą ziemistą twarz…Amycus Carrow…
 - Nie!
 Obudziłam się z krzykiem. Promienie słońca tańczyły na moim łóżku. Demelza przyglądała mi się ze zmartwioną miną ze swojego miejsca.
- To tylko koszmar- wyjaśniłam szybko, wstając.
 - Jesteś pewna?
 - Tak. Dziewczyny, pobudka!
Wiktoria i Natalia otworzyły oczy, a ja weszłam do łazienki. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Miałam na głowie niezłą szopę, a policzki dziwnie blade. Teraz doskonale widziałam swoje piegi.
Co się ze mną działo? Przecież jeszcze nic się nie stało. W szkole są śmierciożercy, tak, ale obiecałam się nie poddawać. Nie mogę od razu pisać czarnych scenariuszy. Nie mogę.
Przebrałam się i rozczesałam ogniste włosy, a potem zwolniłam łazienkę. Nastały trudne czasy. Wszyscy mają pod górkę. Nie jestem sama.

Spokojnie- powtarzałam sobie, nakładając na talerz bekon. Ale jak tu się nie denerwować, gdy w tym samym pomieszczeniu siedzą mordercy? Snape jak gdyby nigdy nic jadł śniadanie, a Carrowowie rozmawiali ze sobą bezczelnie. A żeby ich szlag trafił!
 - Jak noc?- zapytał Neville, siadając przy stole. Uśmiechnęłam się.
- Mogło być lepiej. A ty?
 - Podobnie.
- Wasze plany zajęć- odezwał się za nami twardy, kobiecy głos i McGonagall podała nam kartki z planem lekcji. Gdy brałam mój do ręki, pochyliła się lekko i szepnęła:
- Nie próbuj żadnych głupich pomysłów, Weasley.
Spojrzałam na nią zaskoczona. W jej ciemnozielonych oczach widziałam troskę.
- Nie poddam się- oznajmiłam, a ona westchnęła.
- Ja też się nie poddałam. Ale chwilowo musimy grać. Więc, ostrzegam ciebie i Longbotonna. Nie zadzierajcie z Carrowami.
I odeszła, by podać plan Parvati. Zmarszczyłam brwi, a Neville patrzył za nią ze zdumieniem. Nic się do siebie nie odzywaliśmy. Bo co tu mówić? Nie chcemy kłopotów, ale nie zamierzamy ulec złu.
Co to to nie- pomyślałam, wbijając widelec w bekon.

Po śniadaniu przejrzałam mój plan lekcji i stwierdziłam, że coś tu nie pasuje. Owszem, miałam chodzić na zaklęcia, obronę przed czarną magią(prowadzoną przez Amycusa!), zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Do tego dołączyły prywatne lekcje latania z panią Hooch, ale co tu, u licha, robiło mugoloznawstwo? Nigdy nie uczyłam się tego przedmiotu, więc dlaczego teraz był zaznaczony jako obowiązkowy?
- Demelzo...- odezwałam się, marszcząc brwi- Też masz mugoloznawstwo?
- Niestety tak. Ciekawe czemu musimy na to chodzić!
- A wy?- zwróciłam się do Natalii i Wiktorii. Pokiwały twierdząco głowami. Cholera.

Nie zadzieraj z Carrowami...To chyba niemożliwe.
Siedziałam w klasie obrony przed czarną magią. Jej sam wystrój przyprawiał o dreszcze. Ściany pokrywały obrazy czarnoksiężników, a na półkach piętrzyły się podejrzanie wyglądające książki. Amycus Carrow stał przy biurku, lustrując nas wzrokiem. Jego mina wyrażała pewność siebie i chłód. Nagle nasze spojrzenia się spotkały, a on uśmiechnął się do mnie złośliwie. Poczułam nieprzyjemny pot na karku, ale uniosłam dumnie brodę.
- Czym jest czarna magia?- zapytał, zaczynając przechadzkę po sali- Co wyobrażacie sobie pod tym pojęciem?
Nastała cisza. Każdy bał się wyrazić swoją opinię. Tylko siedząca obok mnie Luna uniosła dzielnie rękę.
- Tak?
- Czarna magia to zło, cierpienie- powiedziała blondynka- Coś, co powinno być zakazane.
- Tak, to jest zakazane. Albo raczej było- rzekł Amycus z uśmiechem- Dzięki moim lekcjom odkryjecie, że czary niezwykłe i potężne wcale nie są złe.
- Nie są złe?- żachnęłam się, zanim zdążyłam ugryźć się w język- Krzywdzenie innych uważa pan za coś dobrego?
- Czarna magia nie jest wyrządzaniem krzywdy, panno Weasley.
Zaczął grę. Oczekiwał ode mnie odpowiedzi, którą może odeprzeć lub obrócić przeciwko mnie. Ale ja na to nie pozwolę!
- Och, zapomniałam, zabijanie, rzucanie klątw i torturowanie jest bezbolesne.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, dając miejsce złości. Punkt dla mnie.
- Nie toleruję takich odzywek. Za nie czeka kara.
- Mam w nosie, czego pan nie toleruje.
- Ginny...- szepnęła ostrzegawczo Luna. Nie oderwałam jednak wzroku od nauczyciela.
- Chcecie poznać jedno z niezwykłych zaklęć?- zapytał Amycus- Panna Weasley będzie moją asystentką. Chodź tutaj.
- Nie.
Nie zadzieraj z Carrowami...Cóż, przykro mi pani profesor.
- W tej chwili, panno Weasley- chwycił mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę biurka. Zaparłam się, ale jego siła była znacznie większa. Luna i parę innych osób chciało mi pomóc, ale śmierciożerca odtrącił ich zaklęciami. W końcu szarpnął mnie na środek sali. Dyszałam, czując gniew.
- Jest pan debi...
Wymierzył różdżką w moją twarz.
- Sectumsempra!
Nie dokończyłam, bo nagle niewidzialna brzytwa przecięła mi policzek. Trysnęła z niego ciepła krew. Uczniowie wydali z siebie okrzyk, a ja usiłowałam zatamować rękami czerwoną ciecz, starając się zignorować piekący ból.
- Niech ją pan zostawi! - usłyszałam w dali wystraszony głos Luny. Miałam wrażenie, że ból paraliżuje moje całe ciało. Uklękłam, czując łzy pod powiekami. Czy ja wykrwawię się na śmierć? Czy z mojego policzka wycieknie cały drogocenny płyn? Czy umrę? Właśnie teraz? Och, Harry, chciałabym cię jeszcze raz zobaczyć...
I wtem, gdy już nadchodziła ciemność, cierpienie ustało. Otworzyłam oczy. Wszyscy się na mnie gapili z lękiem i współczuciem. Luna leżała na podłodze, jakby ją ktoś uderzył. Ja sama byłam cała we krwi. Czerwona ciecz pokrywała moją twarz, dłonie i szatę. Czułam się słaba i upokorzona.
- To przestroga dla tych, którzy mi się sprzeciwiają- powiedział Amycus, patrząc na mnie z satysfakcją- Pamiętajcie, że czarna magia bywa nieprzyjazna. Możecie wyjść.
Chciałam wstać, ale nie miałam siły. Luna podeszła do mnie i pomogła mi się podnieść. Potem zabrała nasze torby i wyprowadziła mnie z klasy. Odetchnęłam.
- O rany, Ginny, wyglądasz strasznie- stwierdziła- Powinnyśmy pójść do skrzydła szpitalnego.
- Nie, to nic takiego...
- Ginny, bez dyskusji- Luna była nieugięta, więc zgodziłam się i poszłam z nią do szpitala. Tam wzięłam porządną kąpiel, a pani Pomfrey przyłożyła mi opatrunek do bolącego policzka i dała napój, który przyśpieszył gojenie się rany i wzmocnił moją odporność.
Byłam osłabiona i musiałam zostać w skrzydle szpitalnym do wieczora. Dzisiejsze lekcje trzeba było sobie odpuścić.
Na kolacji pojawiłam się w Wielkiej Sali. Czułam się już lepiej, choć frustracja nie ustąpiła.
- Boże, co ci jest?- zapytał Neville, siadając przy stole. Odruchowo zasłoniłam dłonią biały plaster.
- Nic.
- Jak to nic?! Jesteś blada i masz ranę. Co się stało?
- Ja...- dopiero teraz zauważyłam, że chłopak ma fioletowego guza na czole- A co z tobą?
Szybko przykrył siniaka grzywką.
- Zwykły guz.
- Nie kłam, nie miałeś go rano!
Wpatrywaliśmy się w siebie z uporem. Żadne z nas nie chciało przyznać, że właśnie złamało prośbę McGonagall, że się postawiło, że walczyło o swoje zdanie.
- No dobra- westchnął- Alecto Carrow. Na mugoloznawstwie powiedziała, że mugole i szlamy są zerem. Upomniałem ją i dostałem zaklęciem. Odleciałem w bok i walnąłem czołem o ławkę.
- Amycus Carrow. Na obronie przed czarną magią wychwalał czarną magię. Zaczęłam mówić obraźliwe uwagi. Rzucił zaklęcie, które zraniło mój policzek.
Uśmiechnęliśmy się do siebie lekko. Cieszyłam się, że przyjaciel postąpił tak samo jak ja. Będziemy nieugięci, cokolwiek się stanie. Dla Harry'ego.

***
No, wreszcie nowa notka. Mam opóźnienie, gdyż musiałam ją dopracować. Mam nadzieję, że Wam się podoba i że wyszła jak należy;)
Kolejna będzie za jakiś tydzień, ale nic nie mogę obiecać.
Pozdrawiam Was!

wtorek, 1 listopada 2011

Intruzi

Otworzyłam oczy. Pierwsze wrześniowe słońce oświetlało mój pokój. Z lekkim ściskiem w żołądku zeszłam na dół, by zjeść śniadanie. Może moje dziwne samopoczucie było spowodowane stresem? W końcu dziś zaczyna się szkoła. I po raz pierwszy idę do niej sama. Zawsze towarzyszyli mi bracia, chociażby Ron. A teraz sama musiałam opuścić Norę.
Gdy nadszedł czas, spakowałam się i podjechałam z rodzicami na dworzec. Tam uściskałam ich mocno. Kiedy znów ich zobaczę? Czy będą cali i zdrowi? Czy śmierciożercy ich nie zdemaskują i nie zabiją?
- Pa, Ginny!- zawołała mama z łzami w oczach, a ja uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do pociągu. Uczniowie jak zwykle przepychali się i nawoływali, szukając przedziałów. To było mi znane już z pierwszej klasy, ale od tego czasu wszystko się zmieniło.
- Hej, Ginny!- usłyszałam Neville’a i skierowałam się w jego stronę.
- Cześć- rzuciłam do niego i do Luny, wchodząc do przedziału. Położyłam torbę i usiadłam. Zauważyłam, że moi towarzysze zmienili się. Neville zmężniał. Był teraz znacznie wyższy, ciemne włosy stały się dłuższe, pyzata twarz nabrała twardszych rysów, a w oczach widziałam błysk. Luna za to wyszczuplała, ścięła nieco jasne włosy, choć dziwaczny strój i zamyślone oczy były takie same. Zastanawiałam się, czy oni też w tej chwili oceniają jak wyglądam.
Luna zaczęła rozmowę o wakacjach, a my się włączyliśmy i przez całą podróż gadaliśmy, jedliśmy słodycze i graliśmy w szachy. Cieszyłam się, że są ze mną i że będziemy się wspierać. Bez nich czułabym się samotna.

W Hogsmeade powitały nas powozy, które zawiozły nas do samego zamku. Tam wysiedliśmy i weszliśmy do Wielkiej Sali, eleganckiej i niesamowitej jak zawsze. Usiadłam przy stole Gryfonów.
- Cześć- przywitała się ze mną Demelza, a ja skinęłam jej głową. Zauważyłam, że gwar rozmów jest nieco…przygaszony, a niektórych uczniów brakuje. Przy naszym stole na przykład nie zobaczyłam Deana, co mnie zaniepokoiło. Przestał mi się już podobać, ale wciąż go lubiłam i nie chciałam, by coś mu się stało. Ale cóż, jego rodzice byli mugolami, musiał uciekać.
McGonagall przeprowadziła Ceremonię Przydziału, a ja zaobserwowałam, że do godła Hogwartu, wiszącym nad stołem nauczycieli, jest przyszyta czarna, aksamitna wstążka. Wiedziałam, że symbolizuje ona żałobę po ukochanym dyrektorze.
Ceremonia się skończyła. Pierwszoroczni usiedli, a McGonagall oznajmiła:
- A teraz kilka słów od dyrektora.
Czekałam, aż kobieta usunie ze środka krzesło i tiarę, a potem przemówi, ale…McGonagall, zrobiwszy te czynności, usiadła przy stole. Otworzyłam oczy ze zdumienia, a w tej samej chwili boczne drzwi się otworzyły i stanął w nich czarnowłosy mężczyzna. Włosy mi się zjeżyły na karku i miałam ochotę prychnąć jak kotka.
Snape! Co on tu robił?! Morderca Dumbledore’a!
Po Sali przeleciało echo zdziwienia i niezadowolenia, które Snape uciszył ręką.  Coś się we mnie kotłowało, gniew, niedowierzanie, nienawiść…Jak on może tu stać?! Dlaczego McGonagall czegoś nie zrobi?! Dlaczego wszyscy nauczyciele patrzą na to bezczynnie?! Co tu się dzieje, do cholery?!
- Spokój- odezwał się Snape, patrząc na nas beznamiętnie czarnymi oczami- Nowy Minister Magii przed kilkoma dniami ustanowił mnie dyrektorem Hogwartu. Spodziewam się po was akceptacji i szanowania tego wyboru…Teraz, co się tyczy nowych nauczycieli…
Przy stole powstały dwie osoby: krępa blondynka i przysadzisty mężczyzna o ziemistej twarzy. Znałam ich! To było rodzeństwo Carrow, śmierciożercy!
- Alecto będzie w tym roku uczyła mugoloznawstwa- wyjaśnił Snape- A Amycus obrony przed czarną magią, gdyż obecnie jestem zbyt zajęty, by wypełniać obowiązki nauczyciela.
Jesteś zajęty, bo wykonujesz zadania Voldemorta!- pomyślałam ze złością i spojrzałam na Neville’a. On też był wstrząśnięty i zagniewany. Zerknęłam na nauczycieli. Wpatrywali się w Snape’a z odrazą, ale żaden z nich nie kiwnął palcem. McGonagall zaciskała usta.
Nie rozumiałam ich. Dlaczego pozwolili śmierciożercom postawić stopy w zamku? Dumbledore nigdy by na to się nie zgodził! Czułam łzy w oczach…
- Miłej uczty- Snape uśmiechnął się kpiąco i usiadł przy stole, podczas gdy na talerzach pojawiło się jedzenie. Nalałam sobie soku sztywną ręką, wiedząc, że nie dam rady nic przełknąć.
To wszystko nie działo się naprawdę…Hogwart, bezpiecznie i cudowne miejsce zamienia się właśnie w więzienie ciemności…
- Wszystko w porządku, Ginny?- zapytał mnie Colin po jakimś czasie. Rzuciłam mu oburzone spojrzenie.
- Nic nie jest w porządku- warknęłam.
- Wiem, ale zachowujesz się dziwnie. Zjedz coś.
- Odczep się!
- Ginny, on ma rację- poparł go Neville- Musisz coś zjeść, bo będziesz głodna.
- A ty kto? Mój ojciec?- żachnęłam się. Miałam tego wszystkiego dosyć, chciałam zamknąć się w komórce na miotły i nie wychodzić stamtąd.
- Nie rób mi tego, nie załamuj się.
Podniosłam wzrok na Neville’a. Miał zmartwioną minę.
- Potrzebuję cię- dodał- Nie możesz się poddawać na wstępie. To dopiero początek.
Dziwne, ale w moje serce wlała się nadzieja. Powaga w oczach przyjaciela dodała mi otuchy. Miał rację.
- Dobrze- odparłam i skubnęłam kurczaka. Uśmiechnął się do mnie blado.

Gryfoni podali hasło i przeszli przez Portret Grubej Damy. Ogarnęła mnie fala wzruszenia, gdy zobaczyłam znajome czerwone fotele, małe stoliki i kamienny kominek. Miło było tu wrócić, tylko, że…w mojej głowie zaczęły się pojawiać wspomnienia. Bolesne wspomnienia.
Ja i Harry razem siedzimy na kanapie i śmiejemy się…Harry pochyla się nade mną i szepcze podpowiedzi do wypracowania…Ja i Harry tańczymy, świętując zwycięstwo Gryffindoru…Uciekam z okularami, a Harry goni mnie po całym pokoju...Harry tuli mnie przed kominkiem…Ja i Harry całujemy się na dobranoc…

- Możesz się ruszyć, Ginny?- zapytała Lavender Brown. Zamrugałam.
- Jasne- weszłam schodami do mojego dormitorium i szybko się przebrałam w wiśniową koszulę nocną. Moje współlokatorki bez słowa zrobiły to samo. Nawet wygadana Wiktoria dziś nie miała ochoty na rozmowy.
- Dobranoc- szepnęła Demelza, a ja jej odpowiedziałam i wsunęłam się prawie całkowicie pod kołdrę. Spojrzałam na księżyc, który świecił za oknem.
Harry, tak bardzo cię kocham…Mam nadzieję, że jesteś bezpieczny i że też myślisz o mnie…
Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Nie mogę się poddać. Neville miał rację.
To dopiero początek.


***
Wybaczcie za opóźnienie, notka miała być wczoraj. Wyszła trochę krótka, ale jakoś nie miałam weny i czasu(strasznie dużo się na mnie zwaliło w tym roku). Kolejna będzie lepsza, zadbam o to:)