niedziela, 28 sierpnia 2011

Problem Luny

Promienie słońca zmusiły mnie do otworzenia oczu. Czułam się wypoczęta i gotowa do działania. Wyskoczyłam z łóżka i przebrałam się w szkolną szatę, krzycząc ,,pobudka, dziewczyny!’’.
Potem zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Niektórzy, podobnie jak ja, mieli na twarzach zdeterminowane uśmiechy, a niektórzy wyglądali na niewyspanych. Przywitałam się z wszystkimi przy stole i zaczęłam jeść. Po chwili podeszła do nas profesor McGonagall ze swoim czarnym kokiem i wręczyła nam plany zajęć. Przy Harry’m zatrzymała się najdłużej.
-         Jesteś kapitanem drużyny, Potter- oznajmiła. Harry otworzył usta ze zdumienia- Tak. Mam nadzieję, że pomożesz Gryffindorowi zdobyć puchar.
Uśmiechnęła się do niego i odeszła.
-         Brawo, Harry!- pochwaliła go Hermiona. Ron klepnął go po plecach.
-         Gratulacje- powiedziałam, a on  podziękował nam. Cieszyłam się z tego wyboru. Kto jak kto, ale Harry zasługiwał na miano kapitana.
Po śniadaniu poszłam na transmutację. Byłam na to przygotowana przez Hermionę, więc nie zdziwiłam się, gdy McGonagall zaczęła gadać o SUMACH. Colin Creevey, jasnowłosy chłopak z mojej klasy, pobladł, gdy pani profesor opowiadała, co trzeba umieć na egzaminach.
Następną lekcją było wróżbiarstwo. Mieliśmy teraz korzystać z Sennika, a Trelawney oświadczyła, że miała wizję, że tylko jedna osoba dostanie dobrą ocenę z SUMÓW, czym zasmuciła moje koleżanki. Ja tam jej nie wierzyłam, bo wiedziałam, że jej wizje  są tak prawdopodobne jak to, że zostanę kiedyś nauczycielem.
Po wróżbiarstwie mieliśmy eliksiry ze Slughornem. Na początku lekcji, profesor pochwalił mnie, jaka to jestem zdolna, a gdy warzyliśmy swoje napoje, uśmiechnął się do mnie, choć barwa mojego eliksiru była o kilka tonów ciemniejsza niż powinna być. Gdy wreszcie lekcja się skończyła, wzięłam swoje rzeczy i wyszłam. Zrobiłam jednak tylko parę kroków, bo nagle usłyszałam jakieś hałasy za rogiem. Podeszłam tam i zobaczyłam, jak kilku Ślizgonów, w tym Zabini, otaczają Lunę, która też wracała z eliksirów.
-         I co, twój tata dalej sprzedaje te idiotyczne czasopismo, Pomyluno?- zadrwił jeden z nich.
-         Patrzcie, co ona ma w uszach! Rzodkiewki!- zawyli ze śmiechu, a oczy Luny zrobiły się wilgotne.
-         Odczepcie się ode mnie- powiedziała i chciała przejść, ale Zabini, czarnoskóry chłopak, zastawił jej drogę.
-         Co masz w torbie, Pomyluno?- zapytał i zabrał jej śmieszny, pomarańczowy plecak.
-         Accio torba Luny!- zawołałam i plecak wyrwał się z rąk Zabini’ego, trafiając w moje. Luna spojrzała na mnie z podziwem, a ja rzuciłam w jej stronę torbę.  
-         O, Weasley, ta ruda biedaczka!- zawołał jakiś Ślizgon.
-         Twój dom jest pewnie mniejszy niż schowek na miotły, co?- zakpił Zabini. Skierowałam na niego różdżkę.
-         A twój mózg jest pewnie mniejszy niż rzodkiewka w uszach Luny- odcięłam się. Wszyscy zamilkli, wpatrując się we mnie. Zabini zmrużył ze złością oczy.
-         Weasley’owie- powiedział- Przyjaciele szlam, wilkołaków i wariatów.
-         Masz z tym jakiś problem?
-         Żebyś wiedziała, jaki CZYŚCI czarodzieje mają z tym problem.
-         Czyści, dobre sobie! Chodzi ci o krew czy o duszę? Bo z tym drugim u was kiepsko.
Zabini też uniósł różdżkę. Lekko się wystraszyłam, ale gniew przyćmił to uczucie. Chciałam dać nauczkę temu samolubnego pajacowi.
-         Potrafisz coś oprócz pyskowania?- zapytał złośliwie.
-         Expulso!- krzyknęłam i chłopaka odepchnęło na najbliższą ścianę. Pozostali Ślizgoni też wyjęli różdżki, patrząc na mnie jak na robaka. Luna przypatrywała się temu z otwartymi ustami.
-         Czekajcie- powiedział Zabini, podnosząc się. W jego niemal czarnych oczach pojawiły się jakieś dziwne iskierki- Sam to załatwię. Obscuro!
Ku mnie pomknęła czarna opaska. Na szczęście chodziłam w zeszłym roku na spotkania GD i wiedziałam, co robić.
-         Protęgo!- krzyknęłam, a opaska odbiła się od niewidzialnej tarczy. Upojona moim sukcesem, rzuciłam kolejne zaklęcie- Incarcerous!!!
Znikąd na ciele chłopaka pojawiły się liny i zaczęły go oplatać. Jego mina wyrażała zdumienie i frustrację. Ślizgoni pobiegli ku niemu i spróbowali rozwiązać więzy.
-         Dzięki, Ginny. To było niezłe- pochwaliła mnie Luna.
-         To było godne szlabanu- odezwał się jakiś zimny głos za nami i zobaczyłam profesora Snape’a, którego wargi wygięły się w lekkim, kpiącym uśmiechu- Weasley, Gryffindor traci dziesięć punktów.
Uff, tylko dziesięć, nie jest źle....
-         I masz szlaban. Dziś o siódmej.
-         Ale Zabini też ze mną walczył!- broniłam się- I dokuczał Lunie!
Snape spojrzał najpierw na Ślizgonów, którzy już uwolnili Zabini’ego, a potem na Lunę, która potakiwała gorliwie głową.
-         No dobrze- powiedział w końcu- Blaise, to samo. Dziś o siódmej.
I odszedł, łopocząc czarną peleryną. Wypuściłam powietrze z płuc.
-         Do wieczora, Weasley- rzucił Zabini i też się oddalił ze swoimi kolegami.
-         O rany, przepraszam, to moja wina- powiedziała Luna- Ty chciałaś mi tylko pomóc...
-         Nie przejmuj się. Ani mną, ani nimi. To tylko próżni idioci.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie i poszłyśmy do swoich domów.
-         Szlaban pierwszego dnia?!- zdumiała się Hermiona przy kolacji.
-         No tak.
-         A ja zdobyłam dziesięć punktów u Slughorna!- oburzyła się.
-         Daj spokój, Hermiono, Luna miała kłopoty- wtrącił się Ron.
-         W dodatku nie ona pierwsza straciła punkty u Snape’a w tym roku- odezwał się Harry. Jego humor znacznie poprawił się do wczoraj, a zielone oczy błyszczały radością. Wiedziałam, że lubił być w Hogwarcie- Mi wczoraj też odebrał trzydzieści.
-         No świetnie!- warknęła Hermiona i wbiła widelec w swojego kurczaka.
Harry i Ron wznieśli w tym samym czasie oczy ku górze, co sprawiło, że wybuchłam śmiechem. Pomyślałam, że ten szlaban też jakoś przeżyję. Nawet szlaban z Zabini’m....
O siódmej wstawiłam się przed gabinetem Snape’a. Kiedy tam weszłam, Zabini już stał przy biurku profesora.  
-         No, nareszcie, Weasley- mruknął Snape, a jego czarne oczy wierciły mi dziurę w głowie- Macie wyczyścić te kociołki. Bez magii, oczywiście. Zaczynajcie.
I wyszedł, zostawiając nas samych. Wydawało mi się, że to taka kara dodatkowa. Gdyby tu był, Zabini nie mógł by mi dopiekać.
Podeszłam do śmierdzących kociołków, wzięłam ścierkę i zaczęłam je w milczeniu czyścić. Zabini wciąż na mnie zerkał, co mnie doprowadzało do szału, ale postanowiłam uzbroić się w chłodną cierpliwość.  
-         Całkiem fajnie rzucasz zaklęcia, Weasley- odezwał się, gdy już prawie skończyliśmy. Nie dałam po sobie poznać, że go usłyszałam- I znasz zaklęcie tarczy. To już coś...Hej, przecież wiem, że mnie słyszysz!
Spojrzałam na niego.
-         Czego ode mnie chcesz?
-         Niczego- wzruszył obojętnie ramionami, zdenerwowany, że go tak potraktowałam. I dobrze, bo nie zasługiwał na nic więcej.
Skończyłam czyścić ostatni kociołek i wyszłam bez słowa.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz