poniedziałek, 12 września 2011

Straty

Ciemność...
Dryfowałam po bezgranicznym, czarnym morzu. Fale przynosiły ze sobą ból i dźwięki. Pragnęłam popłynąć w górę, wynurzyć się, zobaczyć jasność.
-         Jeszcze jej ręka, Hermiono- doleciał do mnie zmartwiony głos mojego brata. Byłam już blisko powierzchni...
-         Episkey!
Zaklęcie Hermiony sprawiło, że zapiekł mnie nadgarstek, ale po chwili ból minął całkowicie. Zamrugałam i udało mi się otworzyć oczy. W świetle świec ujrzałam dwie pochylone nade mną głowy.
-         Ginny!- zawołał z ulgą Ron- Jak się czujesz?
-         Dobrze-odparłam, powoli przypominając sobie, co się stało- Gdzie jestem?
-         W skrzydle szpitalnym- wyjaśniła Hermiona drżącym głosem- Walka skończyła się piętnaście minut temu. Śmierciożercy uciekli, a ty zemdlałaś. Wszystkich rannych zanieśliśmy tutaj.
Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam się po sali. Na łóżkach leżało kilka osób, otoczonych przez swoich przyjaciół. Rozpoznałam Neville’a i...profesora Fictwicka! Pani Pomfrey właśnie podawała mu bladymi dłońmi jakieś lekarstwo. A w łóżku obok mnie był...
-         Bill!- wykrzyknęłam, patrząc na jego nieruchome ciało. Długie, rude włosy miał w nieładzie, a na twarzy widniała czerwona szrama...- Co mu jest?!
-         Proszę ciszej!- zganiła mnie szeptem pani Pomfrey- Oni potrzebują odpoczynku.
-         Przepraszam- mruknęłam, spoglądając ze strachem na mojego brata.
-         Bill zjawił się w Hogwarcie z resztą Zakonu Feniksa. Greyback, ten wilkołak, go zaatakował- wytłumaczył Ron tak samo biały na twarzy jak ja- Przeżyje, ale nie wiemy, kim się stanie...
-         Posłano już po Lupina- dodała Hermiona.
-         A gdzie jest Luna?- spytałam, mając wrażenie, że od wczorajszych lekcji minęły lata. Byłam wystraszona i zaniepokojona. Nie wierzyłam, że każdemu udało się przeżyć- I Harry?
-         Luna była tutaj, ale poszła sprawdzić, co się dzieje. Gdy śmierciożercy odeszli, zaraz zabraliśmy rannych do szpitala, ale nie wiemy nic o losach Harry’ego i innych- odparła Hermiona z wilgotnymi oczami- Myślę, że wkrótce się to wszystko wyjaśni...
-         Nie mogę czekać!- oznajmiłam, chcąc wyjść z łóżka, ale Ron mnie przytrzymał.
-         Zaczekaj! Jesteś za słaba, by pójść!- zawołał szeptem.
-         Puść mnie!
-         Proszę o spokój!- zagrzmiała nad nami pani Pomfrey- Nikt z moich pacjentów nigdzie nie pójdzie. Jak się czujesz, panno Weasley?
-         Znakomicie, nic mnie nie boli, mogę iść...
-         Nie ma mowy. Napij się tego. To cię wzmocni- wręczyła mi szklankę jakiś ziół, a ja niechętnie zacisnęłam na niej palce. Nie mogłam siedzieć tutaj bezczynnie, nie wiedząc, co z moim chłopakiem i przyjaciółmi. Czy Demelza jest bezpieczna? A może stało się coś Tonks lub mojej mamie? Wszystko było możliwe.
Zmusiłam się jednak do wypicia, a napar z ziół rozlał po moim ciele ciepło. Poczułam, że moja twarz odzyskuje nieco koloru, a ręce przestają mi się trząść.
Dopiero teraz zauważyłam, że Ron i Hermiona siedzą na krzesłach, trzymając się za dłonie. To zmusiło mnie do zastanowienia się, gdzie jest mój chłopak.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do skrzydła szpitalnego wpadło kilka rudych czupryn oraz jedna srebrna. Fred i Greorge na przedzie zaraz podbiegli do mojego łóżka, przekrzykując się pytaniami o moje zdrowie, czym zarobili naganne spojrzenie pani Pomfrey. Mama, łkając, przecisnęła się przez moich braci i uściskała mnie mocno. Tata miał pokrwawioną szatę, więc tylko pogłaskał mnie troskliwie po głowie.
A gdy już przestali się zajmować moją osobą, spojrzeli na Billa. Mama wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, bliźniacy otworzyli szeroko oczy, a Fleur dotknęła lekko jego rany.
Posypały się pytania w stylu ,,Ale wyjdzie z tego’’?, ,,Da się coś z tym zrobić?’’, ,,Odeślemy go do Świętego Munga?’’. Pani Pomfrey zaczęła ich uspokajać i mówić im, że zrobi wszystko, co w jej mocy, ale wtem...
Drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich Harry. Miał brudne ubranie, rozczochrane do granic włosy, a po policzku ciekła mu stróżka krwi.
-         Harry!- zawołałam, błyskawicznie wyskakując z łóżka i rzucając mu się w ramiona. Objął mnie tak, jakby od tego zależało jego życie i pocałował. Jego usta stykały się z moimi z dziwną rozpaczą, a gdy oderwaliśmy się od siebie zobaczyłam, że ma łzy w oczach. Wyglądał na zmęczonego, smutnego i zrezygnowanego.
-         Harry?- wyszeptałam, dotykając jego rany na policzku i czując, że stało się coś złego- Kto...?
-         Dumbledore.
To jedne słowo sprawiło, że w sali zapanowała całkowita cisza. Zastygłam z dłonią w powietrzu, nie mogąc w to uwierzyć. Dumbledore był naszym dyrektorem, bardzo dobrym i mądrym czarodziejem, który pozwolił mi zostać w Hogwarcie po tym, jak opętał mnie Voldemort i wiele razy nam pomógł. Był symbolem naszego oporu przeciw siłom zła. Wydawało mi się, że on nigdy nie umrze.
A jednak. Powaga i ból w oczach Harry’ego potwierdzały tę informację. Pamiętam, że gdy zginął Syriusz, był wściekły i rozgoryczony. Teraz po prostu wyglądał jak zgaszona świeca. Wiedziałam, że był przy jego śmierci.
Rzadko płakałam, ale teraz po prostu łzy poleciały po moich policzkach, rozmazując cały świat. Tego wieczoru wszystko się zmieniło.
Minęło kilka minut, nim ktokolwiek z zebranych w sali osób wydobył z siebie głos. To był mój tata.
-         Jesteś pewien, Harry?
-         Widziałem jak spadł z Wieży Astronomicznej- odparł chłopak, po czym wycedził- Snape go zabił.
-         Severus Snape?- spytała pani Pomfrey, też płacząc.
-         Tak. Był śmierciożercą. Już od samego początku. A Dumbledore mu zaufał.
Ponownie przytuliłam Harry’ego, a jego ciężki oddech mierzwił mi włosy. Byłam wdzięczna losowi, że w takiej chwili mogę się ukryć w ukochanych ramionach.
Tata także tulił mamę, a Ron uspokajał rozhisteryzowaną Hermionę. Wydawało mi się, że pustka i żałoba zakorzeniły się w murach zamku.
Nagle do sali weszli Lupin i Tonks. Oboje byli smutni i trzymali się za ręce. Zrozumiałam, że są ze sobą.
-         Już wiecie o Dumbledorze?- spytał cicho Lupin, widząc nasze zbolałe miny.
-         Remusie, widziałeś go?- zapytał mój tata.
-         Hagrid właśnie go zabiera z dołu. A Minewra zwołała zebranie opiekunów domów. Zastanawia się nad zamknięciem Hogwartu.
-         Nie!- wyrwało się Neville’owi, który od jakiegoś czasu musiał być już przytomny- Nie mogą tego zrobić.
-         Teraz już nic nie jest pewne- powiedziała Tonks. Jej głos pozbawiony był dawnego optymizmu, a spocone mysie włosy przyległy do jej twarzy. Myślałam, że już gorzej być nie może.
I w tej chwili rozległa się skądś smutna pieśń. Harry mnie puścił, a ja nie miałam nic przeciwko, bo też byłam oczarowana tą muzyką, przepełnioną żalem i tęsknotą. Miałam wrażenie, że melodia jest odzwierciedleniem naszych uczuć.
Staliśmy tak, zahipnotyzowani pieśnią, a pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać nasze sylwetki. Muzyka zaczęła się oddalać, aż w końcu ucichła zupełnie.
-         Faweks- szepnął Harry, a ja wiedziałam, że miał na myśli feniksa Dumbledora i zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro.
-         Potter- rozległ się za nami łagodny głos McGonagall- Pozwól na słówko.
Harry spojrzał na nas przepraszająco i poszedł za nauczycielką. Opadłam na najbliższe krzesło, chcąc sobie to wszystko poukładać.
-         Remusie...-odezwała się moja mama grobowym głosem- Co z Billem?
Lupin podszedł do niego i obejrzał jego rany. Z tego wszystko zupełnie zapomniałam o nim i teraz poczułam nową falę lęku.
-         Greyback nie był przemieniony, więc wydaje mi się, że Bill nie stanie się wilkołakiem. Ale może mieć pewne wilcze cechy- orzekł Lupin.
-         Nie skodzi- oświadczyła Fleur troskliwym tonem. Pochylała się nad Billem, a jej srebrne włosy nadawały jej anielskiego wyglądu- Jak i tak go poślubię.
-         Nie przeszkadza ci, że...?- spytała mama.
-         Nie! Kocham go i nieważne, że będzie mial apetyt na surowe mięso!
Mama niespodziewanie przytuliła swoją przyszłą synową, a ja, mimo opłakanej sytuacji, uśmiechnęłam się. Chyba jednak jestem w stanie polubić Flegmę. 
I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wszystko jeszcze stracone. Nie, póki na ziemi istnieje przyjaźń i miłość. Nie, póki mamy cały Zakon i Wybrańca. Nie, póki płonie w naszych sercach nadzieja. 

***

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za miłe komentarze :D
No dobra ten rozdział nie jest tak długi  jak obiecałam, ale nie wiedziałam jak go bardziej rozwinąć. Za to w kolejnej notce gwarantuję dużo emocji ;)









5 komentarzy:

  1. O jeju !
    Ale super... A końcówka taka... filozoficzna.
    Serio, Ty masz talent. < 3
    ; *
    Na prawdę ;d
    Cudny post ; *
    Pozdrawiam, Elizu$kaa. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. I w tej chwili rozległa się skądś smutna pieśń. Harry mnie puścił, a ja nie miałam nic przeciwko, bo też byłam oczarowana tą muzyką, przepełnioną żalem i tęsknotą. Miałam wrażenie, że melodia jest odzwierciedleniem naszych uczuć.
    Staliśmy tak, zahipnotyzowani pieśnią, a pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać nasze sylwetki. Muzyka zaczęła się oddalać, aż w końcu ucichła zupełnie.

    uwielbiam ten fragment :3

    i zgadzam się, świetna końcówka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Końcówkę kocham! <33 Chyba nauczę się jej na pamięć i będę ciągle w kółko powtarzać ;D
    Notka świetna! ;D
    Czekam na nn ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń