Pozostała część maja przeleciała mi szybko i radośnie. Temat SUMÓW już się skończył i teraz już odliczałam dni do wakacji, tym bardziej, że Harry obiecał przyjechać do Nory.
Jednak moje szczęście zostało zakłócone.
To był normalny dzień, niczym nie wyróżniający się od innych. Nie miałam pojęcia, że tak się skończy. Po zielarstwie, dwóch lekcjach eliksirów i zaklęciach wróciłam do wieży, zastanawiając się, czy zdążę napisać wypracowanie dla Slughorna i pójść na błonia z Harry’m...
- Hej- rzuciłam do Rona i Hermiony, siedzących na kanapie- Jak minął dzień?
Hermiona mruknęła coś niezrozumiałego i dopiero wtedy zobaczyłam, że oboje mają przejęte miny.
- Co się stało? Gdzie Harry?- zapytałam szeptem, mając złe przeczucia.
- To nic takiego. Wyruszył tylko na parę godzin. I to z Dumbledore’m- powiedział Ron niepewnym tonem.
- Ale to jest niebezpieczne! Tak się o niego boję...- zamartwiała się Hermiona.
- Gdzie wyruszył z Dumbledore’m?
- Nie wiemy. Mają coś znaleźć. A Harry powiedział...- spojrzała wymownie w sufit- Że mamy śledzić Malfoya, co uważam za bezsensowne.
- To ma coś wspólnego z Pokojem Życzeń?- domyśliłam się, a gdy spojrzeli na mnie ze zdumieniem, dodałam- Harry mi o tym mówił. Od dawna podejrzewał Malfoya.
- Ale to nie ma podstaw!- upierała się Hermiona- Ubzdurał sobie, że on jest śmierciożercą i w dodatku, że Snape...
- Słuchajcie, powinniśmy ich śledzić- stwierdziłam- Nie prosiłby nas, gdyby to nie było ważne.
- Och, jesteś jego dziewczyną, więc...
- Hermiono, ja mu po prostu UFAM. Pamiętasz, że podczas gdy wszyscy panikowali i nie mieli pojęcia, gdzie jest Komnata Tajemnic, on znalazł ją i mnie uratował? Harry jest Wybrańcem i powinniśmy go słuchać.
- Też tak myślę. Zresztą, co nam szkodzi- wtrącił się Ron. Hermiona westchnęła.
- No dobra. Ale to bez sensu.
Dziesięć minut później wyszliśmy z wieży, trzymając mapę Huncwotów i rozmawiając przyciszonymi głosami.
- Cześć wam. Czy coś się stało?- zapytał nagle rozmarzony głos. W korytarzu pojawiła się Luna z Neville’m.
Wymieniliśmy szybkie spojrzenia i w końcu zdradziliśmy im, co robimy. Przecież oni pokazali w zeszłym roku, że są godni zaufania.
Oczywiście oboje chcieli nam pomóc, więc po kilku westchnieniach Hermiony, postanowiliśmy, że włączymy ich do planu.
- Dobrze, trzeba się rozdzielić i patrolować wyznaczone miejsca- stwierdziła Hermiona, a my podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, Ron i Neville mieliśmy pilnować Pokoju Życzeń, a Hermiona i Luna czatować pod gabinetem Snape’a, tak w razie czego.
- My bierzemy mapę Huncwotów- oznajmił Ron, chwytając pergamin w ręce.
- W porządku. Gdzie jest Malfoy?- spytałam.
- Y...Chwila...Nie widzę go. Ale Crabbe i Goyle stoją na piątym piętrze.
- To tam pójdziemy. A wy pilnujcie Snape’a. Teraz jest w gabinecie- powiedziałam, spoglądając na kropki na mapie.
- Jasne. Jak wyjdzie, zadam mu masę pytań, dotyczących testu z obrony przed czarną magią- oświadczyła Luna podekscytowanym głosem.
- No dobra. To wszystko ustalone- stwierdziłam.
- Poczekajcie- powiedziała Hermiona i wyjęła z kieszeni złotą fiolkę, wymieniając spojrzenia z Ronem.
- Felix Felicis!- wykrzyknął Neville.
- Harry nam to dał. Uważam, że powinniśmy się go napić. Przyda nam się szczęście- rzekła Hermiona poważnym głosem- Każdy niech weźmie mały łyk.
Cała nasza piątka napiła się po łyku. Gdy skosztowałam tego magicznego płynu, całe zdenerwowanie mnie opuściło. Poczułam się silna i wydawało mi się, że mogę zrobić wszystko.
Inni najwidoczniej też się tak czuli, bo uśmiechnęli się porozumiewawczo.
- No to do roboty!- zawołał Ron, wymachując mapą.
Życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy z moim bratem i Neville’m do Pokoju Życzeń. Na piątym piętrze zauważyliśmy dwóch małych chłopczyków, którzy unieśli różdżki, gdy usłyszeli nasze kroki.
- Petrificus totalus!- krzyknął jeden z nich.
- Protęgo!- zawołałam szybko, blokując jego zaklęcie. Nie spodziewaliśmy się tak szybkiego ataku, ale to tylko świadczyło o tym, że dzieje się coś złego.
- Drętwota!- Ron i Neville równocześnie rzucili zaklęcie, które obezwładniło przeciwników. Upadli z łoskotem na podłogę.
- To Crabbe i Goyle- oznajmił Ron- Zażyli eliksiru wielosokowego.
- Poszukajmy drzwi. Muszą być w tej ścianie- zaproponowałam i cała nasza trójka zaczęła przesuwać palcami po kawałkach chropowatej ściany, mamrocząc życzenia.
- To na nic- stwierdził mój brat po dwudziestu minutach- Nie wejdziemy tam.
- Musimy więc czekać tutaj- rzekł Neville, trzymając różdżkę w pogotowiu. Obserwowaliśmy uważnie ścianę, ale przez jakiś czas nic się nie działo. Korytarz był pusty, bo uczniowie siedzieli w swoich domach, a ta cisza zaczęła się przeciągać. Mrowiła mnie skóra i wydawało mi się, że za murem słyszę jakieś odgłosy.
I nagle, gdy nasz zapał już ostygł, coś skrzypnęło w kamiennej ścianie pojawiły się brązowe drzwi z wymyślnymi wzorami. Wymieniliśmy szybko spojrzenia i wycelowaliśmy różdżki w jedno miejsce, słysząc nadchodzące głosy.
Drzwi się otworzyły i ujrzałam Malfoya, trzymającego w dłoni wyschniętą rękę i jakiś woreczek..
- Dręt...!- nie dokończyłam formuły, bo wtem wszelkie światło zgasło, pogrążając nas w całkowitej ciemności. Gdzieś słyszałam tupot kroków i szybkie oddechy towarzyszy...Przez chwilę stałam jak ogłupiała, mając wrażenie, że ktoś brutalnie zamknął mi powieki.
- Ginny? Ron?- spytał głos Nevilla z dali- Gdzie jesteście...Auć!
- Co się stało?- spytałam, usiłując coś zobaczyć poprzez gąszcz mroku.
- Uderzyłem stopą w ścianę. To nic takiego- wyjaśnił chłopak.
- Gdzie oni poszli? Chyba w lewo, nie?- zapytał Ron- Idziemy za nimi!
Staraliśmy się ruszyć, ale okazało się, że każdy z nas jest w innej pozycji i pojęcie ,,lewo’’ jest dla niego z innej strony. W końcu wpadłam na Neville’a, a Ron omal nie spadł ze schodów.
- Cholera!- zaklął.
- Musimy się skupić!- zawołałam z frustracją, podnosząc się z ziemi po upadku- Lewo to znaczy...
Ale nagle zobaczyłam w górze nikły zarys światła. Potem zapaliła się jedna pochodnia, następnie druga i trzecia, a po chwili ciemności znikła i na korytarzu zrobiło się jasno. Odetchnęliśmy z ulgą.
- Szybko, w lewo!- zawołał Ron i popędziliśmy przez opustoszały korytarz, zbiegliśmy po schodach na czwarte piętro i zorientowaliśmy się, że zamek zaatakowali śmierciożercy. Postacie w czarnych pelerynach walczyły z nauczycielami, a Malfoy gdzieś znikł.
- O nie- jęknął Neville i szybko się uchylił, bo jakiś urok został skierowany prosto na niego. Zobaczyłam przysadzistego śmierciożercę, idącego w naszą stronę.
- Walczymy!- zdecydowałam- Drętwota!
Mężczyzna jednak zrobił unik, przybliżając się do mnie. Ron i Neville zajęli się innymi przeciwnikami i teraz zostałam sama.
- Petrificus totalus!- krzyknęłam, ale on zablokował moje zaklęcie tarczą.
- Protęgo!
Teraz jego urok odbił się od mojej tarczy. Szykowałam kolejny cios, ale on był szybszy. Strumień zielonego światła pomknął w moją stronę, a ja zmusiłam moje ciało do skoku, słysząc dudnienie swojego serca...
Upadłam na twardą posadzkę, czując zdezorientowanie. Moje rude włosy opadły mi na twarz, a kolano zapiekło złośliwie.
- Crucio!- usłyszałam nad sobą i impulsywnie szarpnęłam się w bok, unikając tortury. Szybko zebrałam się w sobie i rzuciłam kolejne zaklęcie:
- Drętwota!!!
- Protęgo!- gdy zablokował mój urok, podniosłam się z ziemi- Crucio!
Uskoczyłam w bok, końcami palców trzymając różdżkę. Nade mną eksplodował gobelin, obsypując mnie kawałkami materiału. W dali słyszałam krzyki i widziałam różnokolorowe błyski...
- Crucio! No chodź tu! CRUCIO!- wrzeszczał śmierciożerca, a ja zrobiłam kilka uników, przypisując mój refleks cudowi. Mężczyzna znów szykował zaklęcie, a ja czułam, że brakuje mi tchu.
- Impedimenta!- krzyknął ktoś za mną. Śmierciożerca wydał z siebie ryk i runął na ziemię, ugodzony urokiem.
Rozglądnęłam się w poszukiwaniu wybawiciela i ujrzałam Harry’ego, wyłaniającego się spod peleryny-niewidki. Jego widok sprawił mi radość i ulgę.
- Harry!- zawołałam, pragnąc go przytulić- Gdzieś ty był?!
- Ja...później- coś zamigotało w jego oczach, gdy obrócił się na pięcie i zniknął w tłumie walczących. Nie miałam jednak czasu, by się zastanawiać, dokąd pobiegł, bo zielony błysk świsnął mi obok policzka. Zobaczyłam, że po środku stoi wysoki blondyn i miota zaklęciami jak szalony. Teraz omal nie zabił Rona.
- Petrifi...- zaczęłam, ale nagle wpadł na mnie jakiś śmierciożerca, uciekający przed różdżką McGonagall. Zachwiałam się i zauważyłam, że kolejne zaklęcie mknie w moim kierunku. Szybko dałam susa za zbroję rycerza, która wybuchła z hukiem. Eksplozja mnie także dosięgła i popchnęła na ścianę, powodując ból w kręgosłupie. Osunęłam się na ziemię, starając się nie tracić przytomności.
Nagle zauważyłam Lunę, która usiłowała zablokować klątwy jakieś kobiety w kapturze. Bez zastanowienia uniosłam różdżkę i zawołałam:
- Petrificus totalus!
Moje zaklęcie minęło o cal śmierciożerczynię i przykuło jej uwagę. Nim Luna zdążyła zareagować, urok kobiety poleciał w moją stronę. Chciałam się ruszyć, ale moje ciało było odrętwiałe...
Poczułam ból, usłyszałam własny krzyk i poddałam się władzom ciemności....
jej :) czekałam na rozdział o ataku i w końcu się doczekałam! świetnie sobie z nim poradziłaś :D
OdpowiedzUsuńO jejku, jejku, jejkuu !
OdpowiedzUsuńCudny post !
tylko krótki... ; /
Dobra , nie jest krótki, ale mogłaś napisac dłuższy, byłabym bardziej zadowolna. ; *
Dziękuję za komentarze na Snach na Jawie, serio .
< 3
Pozdrawiam, Elizu$kaa .
Dziękuję Wam bardzo :) Kolejna notka będzie jutro albo pojutrze. Postaram się, żeby była długa ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały ...!
OdpowiedzUsuńJulii.