czwartek, 1 września 2011

Walka

Po przerwie świątecznej nauczyciele porządnie się za nas zabrali. SUMY miały być za niecałe pół roku, więc zaczęli nam pokazywać trudne aspekty magii i zadawali sporo wypracowań. Nie sądziłam, że to powiem, ale cieszyłam się z tego, że Hermiona kupiła mi tę książkę(zawierała wiele informacji do zadań domowych).
Dwa razy w tygodniu ćwiczyliśmy także Quidditcha i prawie nie miałam czasu dla siebie. Nie mogłam się już doczekać czerwca, kiedy to wreszcie ustanie.

Pod koniec lutego odbył się mecz ze Ślizgonami. Ron, z powodu otrucia winem Slughorna, nie był w formie i musieliśmy go zastąpić McLaggenem. Nie lubiłam go, bo choć dobrze bronił, był zarozumiały i uważał resztę za gorszych od siebie.
Pogoda w dniu meczu była bardzo ładna. Niebo miało odcień czystego błękitu, ale oczywiście była zima i musieliśmy latać w ciepłych swetrach.
Weszliśmy na boisko, witani przez oklaski po stronie Gryfonów. Harry uścisnął dłoń kapitanowi Ślizgonów i wystartowaliśmy. Było znacznie trudniej niż w ostatnim meczu, ale wszyscy dobrze się spisywaliśmy. Ja, Dean i Demelza zręcznie podawaliśmy sobie kafla, pałkarze mocno odbijali tłuczek, a McLaggen swoją masywną budową znakomicie bronił pętli. Po jakimś czasie było cztery do trzech dla nas i zapowiadało się, że wygramy. Harry na pewno zaraz złapie znicza, kończąc grę.
Właśnie rzucałam Deanowi kafla, gdy usłyszałam krzyk naszego kapitana:
-         McLaggen, co ty robisz?!
Obróciłam głowę w tamtą stronę. Nasz obrońca pokazywał jednemu z pałkarzy jak należy obchodzić się z pałką. Harry właśnie leciał w ich stronę.
-         Oddaj mu tą cholerną pałkę i wracaj do pętli!!!- wrzeszczał, a ja podzielałam jego wzburzenie. Jak można być takim egoistą?
-         Gryfoni mają problem z obrońcą- poinformowała widzów Luna- O co tam chodzi?
Tymczasem Ścigający Ślizgonów skorzystał z okazji i strzelił gola. Zielone plamy na trybunach zaczęły klaskać. Przeklęty McLaggen!
Zawróciłam i poszybowałam ku przeciwnikowi z kaflem.
-         Grajcie dalej!- zawołałam do Deana i Demelzy, którzy również patrzyli się na obrońcę i kapitana. Na mój głos poderwali się i ruszyli za mną.
-         MCLAGGEN, WRACAJ DO...ACH!- rozległy się zduszony okrzyk Harry’ego. Byłam już blisko Ścigającego Ślizgonów, ale na ten dźwięk serce mi zamarło i ponownie się obróciłam. Zobaczyłam jak kapitan Gryffindoru spadła, ostatkiem sił trzymając się miotły, uderzony pałką McLaggena.
-         Harry!- krzyknęłam przerażona i poszybowałam ku niemu, ale pani Hooch mnie uprzedziła, łapiąc chłopaka i lądując z nim bezpiecznie na ziemi.
Ślizgoni strzelili już dwie nowe bramki, ale nie dbałam o to. Uderzyłam stopami w boisko, pokryte śniegiem i podbiegłam do pani Hooch, która trzymała Harry’ego. Krzyki tłumu do mnie nie docierały.
-         Co mu się stało?- wydyszałam. Kobieta spojrzała na mnie z mieszanką zdumienia i troski w jastrzębich oczach.  
-         Zemdlał, trzeba go zanieść do pani Pomfrey- odparła, a ja skinęłam głową i patrzyłam się jak niesie bezwładnie ciało Harry’ego.
-         Koniec meczu!!!- zawołała profesor McGonagall, przejmując mikrofon Luny- Lądujcie, nagły koniec meczu!
Obie drużyny znalazły się na ziemi, a kibice na trybunach coś krzyczeli. McGonagall zeszła do nas, a ja zauważyłam, że jest blada i zła.  
-         Kto wygrał, pani profesor?- spytał kapitan Ślizgonów przymilnym tonem.
-         Ile było na końcu?- spytała surowo.
-         Siedem do czterech, proszę pani. Dla nas.
-         No dobrze, Slytherin wygrał ten mecz, choć to kwestia dyskusyjna. A ty- oczy jej się zwęziły, gdy spojrzała na naszego obrońcę- za mną. Już!
McLaggen poszedł za nią, a na jego twarzy malowały się różne emocje. Ruszyłam z resztą drużyny do szatni, a wszyscy, tak jak ja, wciąż byli w szoku. Poczułam, że moje serce się uspokaja i nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo bałam się o Harry’ego. To jasne, był moim przyjacielem, ale miałam wrażenie, że to nie chodziło tylko o przyjacielską troskę.
- Jak McGonagall skończy z McLaggenem, my go dorwiemy- powiedział mściwie pałkarz, a reszta drużyny przytaknęła- Co za palant!
-         Idę do skrzydła szpitalnego- wyjaśniłam Deanowi, gdy już się przebrałam, a on skinął ponuro głową. Pobiegłam do szkoły, czując zdumienie, niepokój i złość zarazem.
Harry leżał na łóżku w sali szpitalnej, a koło niego stali Ron i Hermiona.
-         Jak on się czuje?- zapytałam, widząc, że nadal jest nieprzytomny.
-         Pękła mu czaszka- odparła Hermiona drżącym głosem- Ale pani Pomfrey już mu coś podała. Nic mu nie będzie.
-         To dobrze-odetchnęłam i osunęłam się na wolne krzesło. Zapadło milczenie, które przerywał tylko Ron, przeklinając pod nosem McLaggena.
Skrzydło szpitalne odwiedziło jeszcze paru Gryfonów, ale szybko ją opuściło, bo Harry nadal się nie budził.  
Po jakimś czasie Ron i Hermiona też odeszli, by dowiedzieć się, co się stało z naszym idiotycznym obrońcą , ale ja zostałam przy Harry’m. Nie zamierzałam wyjść, póki się nie przekonam, że on otworzy oczy, że jest cały i zdrowy.
Cisza się przedłużała, zakłócana tylko przez równy oddech chłopaka. W końcu nie wytrzymałam i podeszłam do niego bliżej. Wciąż był w czerwonej szacie Szukającego, ale ściągnięto mu okulary.
Przyglądałam się mu z niepewną miną. Co ja do niego właściwie czuję? Dlaczego tak bardzo się o niego niepokoiłam? Dlaczego nie mogę oderwać od niego wzroku?
Wróciłam pamięcią do tej niezwykłej chwili, gdy bawiliśmy się na śniegu w Norze. Wtedy poczułam w sobie znajomy żar, który towarzyszył mi wcześniej, ilekroć go widziałam. Chciałam go pocałować. I on też chciał.
Nie, Ginny, tak ci się tylko wydaje!- warknęłam w myślach- On nigdy cię nie pokocha!
Poczułam wilgoć w oczach, gdy przeczesałam palcami jego kruczoczarne włosy. Tak bardzo pragnęłam, żeby był mój...
I wtedy zrozumiałam, że ten ogień nigdy nie zgasł. Nigdy nie przestałam kochać Harry’ego, a uczucie do Deana bladło w porównaniu z tym. Jednak najbardziej bolało mnie to, że on nie odwzajemni mojej miłości.
Pogłaskałam go czule po głowie, ciesząc, że choć teraz mogę go dotknąć...I nagle usłyszałam jakiś tupot butów.  
Obróciłam się błyskawicznie, cofając rękę. W otwartych drzwiach sali stał Dean. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Domyśliłam się, że przyszedł tu po mnie i nie spodziewał się mnie zastać w takiej scenie.
Otworzyłam usta, nie wiedząc, czy mam być zawstydzona czy zdenerwowana, ale on tylko pokręcił głową i obrócił się, znikając mi z oczu.








5 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział !
    Uwielbiam to jak ona myśli o Harrym.
    I sceny Ginny i Harry w twoim blogu...
    to takie urocze ;p ...;*
    A rozdział suuuuperrr! Mega Extra Bombastyczny !!! ;)
    Julii.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny ! i w końcu ona zrozumiała, że go kocha ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo wam dziękuję :D Kolejną notkę postaram się dodać w ten weekend ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Normalnie kocham Twojego bloga;**
    Paulaa

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, bardzo ci dziękuję, Paulaa, cieszę się, że ci się podoba :)

    OdpowiedzUsuń