sobota, 3 września 2011

Ciężkie wybory

Wyszłam z sali szpitalnej, zmuszając się, by nie spojrzeć na Harry’ego. Zaczęłam się włóczyć bezmyślnie po niemal pustych korytarzach. Większość osób była w swoich domach, opowiadając sobie relacje z dzisiejszego meczu.
Szłam powoli, a opustoszałe korytarze potęgowały moje uczucie zagubienia. Już naprawdę nie wiedziałam, co mam robić. Zwykle działałam spontanicznie i odważnie, ale teraz moja sytuacja uczuciowa mnie przerastała.
Kochałam Harry’ego.
On nie kochał mnie. Byłam dla niego tylko przyjaciółką. Siostrą swojego kumpla. Zaufaną, fajną dziewczyną, jednak nie wystarczająco fajną do zakochania.
Lubiłam też Deana, a ostatnie miesiące spędzone razem należały do udanych. Jednak nie mogłam być z nim, gdyż było to tylko zauroczenie.
Powinniśmy zerwać. Ale zależało mi na nim i nie chciałam go zranić. Przecież kiedyś wyznał mi, że jestem dla niego bardzo ważna...
Pokręciłam głową, spoglądając z okna na śnieżny krajobraz. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, a w dali widziałam mgłę. Wszystko zastygło w szarości, nawet moje serce. Byłam niepewna, nie wiedziałam, co jest słuszne, a co nie.
Jeszcze przez jakiś czas błąkałam się po zamku jak duch, patrząc na wszystko niewidomym wzrokiem, ale w końcu postanowiłam wracać. Pewnie się o mnie martwią.
Gruba Dama zmarszczyła brwi, widząc moją bladą twarz.
-         Lwia grzywa- powtórzyłam hasło zirytowana.
-         Wszystko dobrze, moja droga? Wyglądasz...
-         Nic mi nie jest.
-         No to wejdź- I otworzyła drzwi z zatroskaną miną. W pokoju wspólnym panowała raczej ponura atmosfera, choć emocje opadły już z godzinę temu i teraz wiele osób zajęło się swoimi sprawami.
Hermiona uniosła wzrok z nad książki i spojrzała na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami i poszłam do dormitorium się przebrać. Potem wróciłam na dół, trzymając podręcznik do transmutacji, i usiadłam przy Deanie. Wstrzymałam oddech, ale on tylko uśmiechnął się do mnie lekko i skupił dalej na swoim zadaniu z eliksirów.
Jeszcze nie wiedziałam, co mam zrobić i na razie postanowiłam działać tak, jakby nic się nie stało.
Dean nic się nie odzywał, a kiedy zrobiło się późno i wstałam z krzesła, zapytał:
-         Już idziesz?
-         Tak, oczy mi się kleją.
-         No to dobranoc, Ginny.
-         Dobranoc.
I odwróciłam się, pochwycając jeszcze dziwne iskierki w jego oczach. Nie miałam jednak siły nad tym rozmyślać. Ubrałam koszulę nocną i zasnęłam, dręczona przez koszmary, w których McGonagall krzyczała na mnie, że zawracam w głowie zbyt wielu chłopakom...

Następny dzień minął normalnie. Harry w nocy odzyskał przytomność i po porannych lekcjach odwiedziłam go z Ronem i Hermioną, nie wiele się odzywając. Czułam ten znajomy paraliż, gdy nasze oczy się spotykały i upomniałam się w duchu, że muszę coś z tym zrobić. Albo odbyć z nim szczerą rozmowę, albo ignorować go, albo rzucić Deana. Tylko, że żadne z tych rozwiązań mi się nie podobało.
Najgorsze jednak zaczęło się wieczorem. Siedziałam sobie przy kominku, spisując sny do Sennika, gdy pojawił się przede mną Dean. W rękach trzymał czekoladę.
-         Chcesz?- spytał, uśmiechając się.
-         Czekolada? Skąd ją masz?
-         Skrzaty domowe w kuchni mi dały. I mam jeszcze to- w drugiej ręce trzymał dwa kubki- To sok dyniowy. Smacznego.
-         Dzięki, jesteś kochany- wydawało mi się, że to miało przełamać lody i zapomnieć o wczoraj, więc z chęcią łyknęłam soku i przegryzłam czekoladę. Dean usadowił się obok mnie i również się napił. A gdy skończył, zerknął na mój Sennik.
-         Jakie miałaś ostatnio sny?
-         Y...nieważnie- przysłoniłam dłonią książkę, w której właśnie pisałam o tym jak McGonagall była na mnie zła, a Harry i Dean stali po moich dwóch stronach z bukietami róż....
-         Pokaż. Przecież mi możesz zaufać...
-         Wiem, ale to są moje prywatne sprawy- widząc upór w moich oczach, uśmiechnął się tylko i odpuścił.
To nie była jednak jedyna taka sytuacja. Luty minął mi na nadopiekuńczości z jego strony. Podczas posiłków podawał mi różne półmiski i nalewał soku, nosił za mnie książki, był na każdym moim treningu Quidditcha, pomagał mi w zadaniach i nie odstępował mnie prawie na krok(bezpieczna byłam tylko w dormitorium i toalecie).
Mogłabym uważać, że to jest słodkie i że Dean tak się starał, bo mu bardzo zależy na mnie, ale ja wiedziałam, że jego zachowanie ma ukryty cel. Przez niego rzadko gadałam z Hermioną, a co dopiero z Harry’m(nadal byłam zagubiona ze swoimi uczuciami). Wydawało mi się, że Dean jest po prostu zazdrosny. Widział, że podoba mi się Harry, więc teraz mnie pilnuje. Ale ja nie byłam jego własnością, zabawką, którą może trzymać pod kluczem! Denerwowało mnie to coraz bardziej z dnia na dzień i powstrzymywałam się od wygarnięcia mu tego. Wciąż jednak nie podjęłam decyzji, co zrobić z moimi uczuciami i nie chciałam działać pochopnie. Pomyślałam sobie, żeby zwierzyć się Hermionie, ale przez Deana stało się to niemal niemożliwe!

Od tych myśli wyrwało mnie dopiero ogłoszenie w pokoju wspólnym pewnego poranka. Informowało ono piątoklasistów o tym, że wraz z nadchodzącymi SUMAMI muszą wybrać też zawód, do którego będą dążyć przez kolejne lata.
-         O rany!- zaniepokoiła się Demelza- Nie mam pojęcia, kim chcę zostać w przyszłości!
-         No właśnie- poparł ją Colin- Co oni sobie myślą, w tym wieku mamy o tym decydować?
W sumie się z nimi zgadzałam. To ogłoszenie wywołało u mnie jeszcze większy mętlik. Gdzie chciałabym pracować?
Na następnych lekcjach się nad tym zastanawiałam, tak, że profesor Snape zwrócił mi uwagę i odebrał pięć punktów. Nie byłam jednak jedyna. Całą klasę pochłonęło rozmyślanie o swojej przyszłej karierze i kompletnie nie słuchało na lekcjach. 
Po południu McGonagall wołała do swojego gabinetu piątoklasistów z Gryffindoru. Ponieważ alfabetycznie byłam ostatnia, miałam najwięcej czasu do namysłu. Myślałam o pracy gdzieś w Ministerstwie, o założeniu prywatnej działalności (jak Fred i Greorge), gdzie mogłabym dawać korki z Zaklęć i Uroków, o zostaniu aurorem, o graniu w drużynie Quidditcha, a  najbardziej kusiła mnie ostania opcja...
Było już po siódmej, gdy wreszcie weszłam do gabinetu mojej opiekunki.
-         Usiądź- powiedziała swoim szorstkim tonem. Zajęłam miejsce naprzeciw niej, zaciskając palce pod biurkiem.
-         No to słucham, panno Weasley- McGonagall poprawiła okulary- Kim chciałabyś zostać?
-         Sama nie wiem. Mam wiele pomysłów.
-         Czyli?
-         No, chciałabym na przykład pracować jako auror albo jako gracz Quidditcha.
-         No cóż...Co do aurora, to rozumiem, że masz wiele predyspozycji. Filius chwalił cię ostatnio w pokoju nauczycielskim, mówił, że świetnie opanowujesz jego przedmiot. Horacy twierdzi to samo.
Zarumieniłam się lekko, a nauczycielka patrzyła na mnie uważnie.
-         Oczywiście do zostania aurorem wymaga się wielu przedmiotów. Obrona przed czarną magią., zaklęcia, transmutacja, eliksiry...To trudne przedmioty.
-         Rozumiem.
-         Jednak wszystko zależy od twoich ambicji. Chcesz być aurorem, panno Weasley?
-         Ja....- w tej chwili poczułam, że chyba to nie dla mnie- Nie. Wolałabym być Ścigającym w jakiejś drużynie Quidditcha.
McGonagall wyglądała na lekko zdumioną.
-         Mało osób wybiera ten zawód- powiedziała po chwili- Wydaje się on może prosty, ale wymaga poświęcenia i nie lada zwinności. Do sławnych drużyn przyjmują tylko najlepszych.
-         Widziała pani, jak gram. Czy to wystarczy?
-         Cóż, nie mnie oceniać...Muszę się spytać panią Hooch. Zaraz do niej pójdziemy, jeśli chcesz.
-         Ja...dobrze.
-         Zatem chodźmy. Powinna być jeszcze w pokoju nauczycielskim.
Wstałyśmy, a ja, choć serce biło mi szybciej, wcale nie chciałam zrezygnować. Quiddich był moją pasją już od dzieciństwa. Teraz jak nad tym pomyślałam, nie wyobrażałam sobie siebie za biurkiem w Ministerstwie czy na misjach aurorów. Widziałam swoją sylwetkę śmigającą na nowej miotle, wśród oklasków...
-         Jeśli ci się uda, będziesz miała prywatne lekcje z panią Hooch- McGonagall przerwała moje rozmyślania- Ale to nie znaczy, że masz zlekceważyć naukę książkową. Graczem Quidditcha jest się do około czterdziestego roku życia, potem czarodziej robi się za stary, jego refleks i siły słabną i musi znaleźć sobie inną pracę. I wtedy przyda się wiedza, zdobyta w Hogwarcie. Pamiętaj o tym, panno Weasley.
-         Dobrze, proszę pani.
Weszłyśmy do pokoju nauczycielskiego, gdzie był prawie komplet profesorów, a moja opiekunka zawołała panią Hooch. Kobieta wstała od stołu i wyszła za drzwi.
-         Co się stało, Minewro?- spytała.
-         Panna Weasley chce zostać w przyszłości graczem Quidditcha. Wiedziałaś, jak gra. Czy ma szansę?
Jastrzębie oczy spojrzały na mnie z powagą. Byłam nieco zestresowana.
-         Ścigająca?- spytała, a ja kiwnęłam głową- Cóż, w ciągu tego roku twoja gra była znakomita. Dobrze strzelasz i zabierasz kafla. Jesteś zwinna i sprytna. Spełniasz wymogi.
-         Doskonale- powiedziała McGonagall- A więc od przyszłego roku będziesz miała dodatkowe lekcje.
-         Tak. Nauczę cię wielu zawodowych manewrów, a pod koniec siódmej klasy zdasz egzamin także na miotle- dodała pani Hooch.
Uśmiechnęłam się w duchu. Moja kariera się zaczyna.

   

1 komentarz:

  1. Jejku, już myslałam, że Dean zerwie z Ginny po powrocie do pokoju wspólnego xd ale to dobrze, że nie...
    świetny rozdział ;]

    OdpowiedzUsuń