środa, 21 września 2011

Oczekiwanie

Drodzy czytelnicy!
Jesteśmy już na półmetku! Skończyłam opisywać szósty tom oczami Ginny i teraz zaczynam część siódmą ;D Tutaj mam więcej pola do wyobraźni, gdyż Ginny w oryginale pojawia się w nim rzadko :)
Dedykuję tę notkę wszystkim czytelnikom :) Dziękuję Wam za poświęcony czas i za komentarze. Jesteście super :D
***




Następnego dnia wszyscy uczniowie się spakowali i wsiedli do pociągu. Zajęłam miejsce w przedziale z Ronem, Hermioną, Harry’m, Luną i Neville’m. Upchałam kufer na półce i wyjrzałam przez okno. Zamek wydawał mi się teraz opuszczony i dziwnie smutny. Czy gdy tu wrócę we wrześniu, nadal wszystko będzie takie same?

Usiadłam jak najdalej od Harry’ego i unikałam jego wzroku przez całą podróż, nie chcąc kusić losu. Ale kiedy mieliśmy się rozstać na stacji, przytuliłam go mocno. Ron uniósł brwi, jednak go zignorowałam.

-          Kiedy do nas przyjedziesz?- spytałam.

-          Nie wiem. Twój tata mi powie. Pewnie za niedługo- uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę wuja, który czekał na niego z naburmuszoną miną.

-          Ginny, Ron, Hermiona!- mama wyłoniła się z tłumu i wyściskała nas czule. Potem pożegnaliśmy się z Hermioną i odjechaliśmy samochodem z ministerstwa do domu. Dobrze było znów zobaczyć Norę, teraz wśród kwitnących kwiatów i promieni słońca.

-          Za miesiąc ślub Billa i Fleur. A Fred i Greorge musieli zamknąć działalność i wrócić do domu- powiedziała mama, otwierając drzwi- Wasz ojciec ochronił Norę wieloma zaklęciami. Przez wakacje nie ruszacie się stąd, jasne? W Anglii już nie jest bezpiecznie.

-          Wiemy, mamo- rzuciłam zniecierpliwiona, gdyż doskonale zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

Przywitaliśmy się z bliźniakami oraz z narzeczonymi, a mama dała nam kolację.

-          Harry zerwał z tobą?- szepnął Ron podczas jedzenia, korzystając z okazji, że wszyscy słuchali dowcipów Freda i Greorge’a. Zapanowałam nad swoimi emocjami.

-          Tak będzie lepiej. Na razie nie możemy być razem- powtórzyłam jego słowa, udając, że jestem skupiona na nalewaniu soku.

-          Hm, przykro mi- powiedział, a gdy spojrzałam na niego ze zdumieniem, dodał- Chcę, żebyście byli szczęśliwi.

-          Dzięki.

Po kolacji udaliśmy się do swoich łóżek, a ja wiedziałam, że te wakacje nie będą tak piękne jak ostatnie.


-          Ale dlaczego nie mogę wam pomóc?- zdenerwowana spytałam po raz trzeci tego dnia.

-          Bo jesteś za młoda. Masz dopiero szesnaście lat!- odparowała mama, a tata i Lupin jej przytaknęli.

Westchnęłam ciężko i skrzyżowałam ręce. Byłam na nich zła, że uważają mnie za dziecko i nie pozwalają, żebym wzięła udział w przenoszeniu Harry’ego do bezpiecznej kryjówki. Też chciałam się do czegoś nadać, ale wszyscy wmawiali mi, że nie jestem jeszcze pełnoletnia. Ale Ron i Hermiona mają ryzykować? To nie fair!

Mama pożegnała z łzami trzynaście osób, mające eskortować Harry’ego. Ja też wymieniłam uściski z tatą, Ronem, Hermioną, Billem, Fleur, Hagridem, Tonks, Lupinem, Fredem i Greorge’m, Moody’m, Kingsley’em i Mundungusem. Bałam się o nich, a myśl, że będę siedzieć w domu bezczynnie, powodowała frustrację.

Gdy cała trzynastka wyszła, ze ściśniętym sercem usiadłam w fotelu i udałam, że czytam swój nowy podręcznik do zaklęć. Mama ulokowała się w kuchni, nerwowo myjąc blat stołu. Wiedziałam, że zanim tu wrócą, minie ponad godzina, ale wolałam w każdej chwili być blisko drzwi.

Za oknem robiło się ciemno, a ja nie widziałam tekstu przed sobą, a słyszałam tylko bicie własnego serca. Moje ciało było sparaliżowane strachem. Nienawidziłam czekać. Oczekiwanie to najgorsza rzecz podczas walki.

W końcu, gdy wydawało mi się, że minęły już całe wieku, weszłam do kuchni. Mama była biała jak ściana i co chwila wyglądała przez okno.

-          Mamo...czy oni nie powinni już tu być?- spytałam cicho.

-          Tak...-wychrypiała i pokazała mi stare pudełko i tenisówkę- Przyleciały bez nich. Coś im się...stało...

Zaczęła płakać, a ja przytuliłam ją drżącymi dłońmi.

-          To na pewno małe kłopoty. Zaraz się tu zjawią...Może wyjdziemy na dwór?

Wyszłyśmy na podwórko, oświetlone tylko gwiazdami. Było mi dziwnie zimno, a cisza aż raziła w uszy.

I nagle...Coś błysnęło, zawirowało i na ziemi pojawiły się dwie postacie. Jedną był Hagrid, a drugą...

-          Harry! Hagridzie!- mama przytuliła ich oboje, podczas gdy ja poczułam falę ulgi i nowego niepokoju o innych. Kiedy Harry uwolnił się z uścisku mamy, zaczął się tłumaczyć, że zaatakowali ich śmierciożercy i że cudem udało im się dolecieć do domu rodziców Tonks. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja miałam ochotę rzucić się mu na szyję i pocałować, ale wiedziałam, że nie wolno mi. Więc zamiast tego powiedziałam mu szybko, że przed nimi powinni przylecieć Ron i Tonks oraz tata i Fred, ale jeszcze się nie zjawili. Smutek i ból na jego twarzy jeszcze bardziej wzrosły.

-          To moja wina...-wyjąkał, a ja musiałam go przytrzymać, żeby się nie przewrócił. Czułam, jak jego mięśnie drżą ze zmęczenia. 

-          Ale co ty mówisz, kochaneczku! –oburzyła się mama-Ważne, że żyjecie, a oni na pewno zaraz przylecą!

Miała rację, bo zaraz znów coś zabłysło i z ciemności wyłonił się Lupin, podtrzymując Greorge’a. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam krew, cieknącą z ucha mojego brata.

-          Greorge!- zawołała mama z płaczem. 

-          Snape nas zaatakował- wyjaśnił Lupin, chwytając oddech. Na dźwięk nazwiska byłego nauczyciela, Harry szarpnął się lekko, ale nie pozwoliłam mu nigdzie się ruszyć, by nie zemdlał z wycieńczenia.

Hagrid zaniósł Greorge’a do salonu, a mama szybko pobiegła po opatrunki. Chciałam poprosić Harry’ego, by usiadł, ale uprzedził mnie Lupin, który brutalnie przycisnął chłopaka do ściany.

-          Hej!- krzyknęłam wojowniczo, wyjmując różdżkę.

-          Spokojnie- powiedział, nie spuszczając oczu z Harry’ego- Co siedziało w kącie, gdy Harry Potter po raz pierwszy odwiedził mnie w moim gabinecie w Hogwarcie?

To było niedorzeczne! Wiedziałam, że Harry nie jest oszustem, po prostu to wiedziałam. Moje przeczucia potwierdziły się, gdyż chłopak prawidłowo odpowiedział na pytanie, a Lupin go puścił i przeprosił.

Ledwie nakłoniłam Harry’ego do odpoczynku na fotelu, gdy znów ktoś przyleciał świstoklikiem. Lupin i Hagrid pobiegli do wyjścia i po chwili przyprowadzili Hermionę i Kingsleya. Oboje byli cali i zdrowi.

Przytuliłam moją przyjaciółkę, a mama zaczęła opatrywać ucho Greorga. Inni zdali relacje z lotu, ale ja prawie ich nie słuchałam, wyglądając za okno. Podskoczyłam, gdy do domu wpadli tata i Fred. Pobiegłam ich uściskać, a potem zrobiłam wszystkim po ciepłej herbacie, by zająć się czymkolwiek. W salonie rozmawiali o wydarzeniach dzisiejszej nocy, a ja niemal płakałam. Gdzie jest Ron i Bill? Gdzie Tonks i Fleur? I Szalonooki?

Właśnie podawałam herbatę, gdy Lupin krzyknął: Dora!, a Hermiona : Ron!

W Norze pojawiła się Tonks, tonąc w ramionach Lupina oraz roztrzęsiony Ron, którego Hermiona zaczęła obdarowywać pocałunkami. Poczułam ukłucie w sercu. Czemu ja tak nie mogłam przywitać Harry’ego?

Znów rozległ się huk i do domu weszli Bill i Fleur. Zalała mnie ulga. A więc cała moja rodzina przeżyła!

Mama uściskała ich, płacząc tym razem ze szczęścia.

-          Och, nic wam nie jest...- wyjąkała.

-          Nam nic. Ale Moody nie żyje- powiedział Bill. Zapadła cisza, tak jak wtedy, gdy dowiedzieliśmy się o śmierci Dumbledore’a. Nie mogłam w to uwierzyć. On był taki twardy...

Milczenie przerwało obudzenie się Greorge’a, który zaraz zaczął zapewniać wszystkich, że czuje się znakomicie. Ból i żal trochę przysłoniła ulga. W końcu reszta przeżyła.

Wypiliśmy toast za Szalonookiego i rozeszliśmy się do swoich sypialni. Pożegnałam się ze szlochającą Hermioną i spojrzałam na Harry’ego. Był blady i smutny. Ja sama pewnie nie wyglądałam lepiej. Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i szepnęłam bezgłośne ,,dobranoc’’. Potem weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Głowa mnie bolała od natłoku myśli. Przykryłam się mocno kołdrą i zasnęłam.



Kolejna notka będzie za kilka dni[mam nadzieję, bo mam problemy z internetem na kompie i muszę korzystać z laptopa siostry i dziadka ;)] Wasze blogi też oglądam regularnie i czekam niecierpliwie na dalsze rozdziały ;)

I jak może zauważyłyście dodałam dodatek ,,polecam'', gdzie polecam Wasze blogi. Uważam, że Wam się należy: )
Aha, zaczęłam pisać też drugi blog też o tematyce HP. Jeśli macie czas możecie tam wpadnąć, ale nie chcę się narzucać, więc wybór należy do Was ;) www.czarnookacorkamagii.blogspot.com
Pozdrawiam serdecznie!

sobota, 17 września 2011

Powstrzymując łzy

Gdy Harry wrócił od McGonagall oznajmił nam, że jednak nie zamkną Hogwartu. Bardzo się z tego ucieszyłam, bo lubiłam przebywać w tym zamku i czułam się tu bezpieczna. Poza tym, mając przyjaciół u boku,  wiele łatwiej było mi działać przeciw Voldemortowi.
Przedyskutowaliśmy też wszystkie wydarzenia ostatniego wieczoru. Dowiedziałam się, że Malfoy przedostał do zamku śmierciożerców za pomocą Szafki Zniknięć, że użył Proszku Natychmiastowej Ciemności, by nas zmylić i że w dłoniach trzymał Rękę Glorii, która dawała mu światło. Musiałam przyznać, że Malfoy jest skończonym dupkiem i idiotą, skoro myślał, że sam zabije Dumbledore’a. Jednak byłam trochę zła na siebie, że nie zareagowałam wcześniej. Wtedy moglibyśmy ich powstrzymać...Ale morderca Dumbledore’a i tak był już tu wcześniej.
Snape. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy go nie lubiłam, bo był złośliwy w stosunku do Gryfonów i często odbierał nam punkty, ale...tego się po nim nie spodziewałam. Nie sądziłam, że ktokolwiek z nauczycieli może dokonać tak strasznego czynu...
Ale nikt nie był tak wściekły na niego jak Harry. Wiedziałam, że od dawna nienawidził Snape’a i że nie umiał sobie wybaczyć, iż go nie zdemaskował albo powstrzymał. Mówiłam mu, że to nie jego wina, że wszystkich nas oszukał i zdradził, ale on nie chciał słuchać. Było mi go żal. Jak jeden chłopak może przeżyć tyle nieszczęść? Najpierw rodzice, potem Syriusz, teraz zaufany nauczyciel...Harry był bardzo dzielny, ja bym nie potrafiła dalej żyć, gdyby ktoś z mojej rodziny umarł.
Cóż, wiele osób mogło zginąć tej nocy. Ja na szczęście wypiłam Felix Felicis i to dzięki niemu unikałam ciosów Amycusa Carrowa(bo tak się nazywał ów śmierciożerca, który mnie zaatakował).
Długo jeszcze dyskutowaliśmy o tym wszystkim, a im dłużej to wałkowaliśmy, tym łatwiej mi się było z tym oswoić.
W końcu jednak przyszła McGonagall(nowa dyrektorka) i kazała nam wracać do dormitoriów. Byłam oburzona tym pomysłem, ale gdy tylko weszłam do sypialni, musiałam jej podziękować. Nie zważywszy na pytania moich współlokatorek, rzuciłam się na miękkie łóżko i zasnęłam w mgnieniu oka.

Obudziłam się dopiero popołudniu. Od Demelzy dowiedziałam się, że odwołali lekcje i że McGonagall ogłosiła, iż za dwa dni odbędzie się pogrzeb, a następnie wrócimy do domów.
Na kolacji zastałam Harry’ego, Rona i Hermionę. Wyglądali znacznie lepiej niż rano, ale smutek w ich oczach nie zniknął. Wszyscy zresztą byli przygnębieni i wystraszeni. Fakt, że śmierciożercy się tu dostali i że zabili dyrektora był rzeczywiście straszny. Zauważyłam, że nawet Ślizgoni są wstrząśnięci.
-         Jak się czujesz?- spytał Harry, gdy nakładałam sobie na talerz omlet.
-         Dobrze. A ty?
-         Jakoś.
Wzruszył przy tym ramionami, nie patrząc na mnie. Czułam, że za jego okularami czają się łzy.
Dotknęłam jego ręki.
-         Chcesz się przejść?- zapytałam łagodnie.
-         Ja...Tak.
Po zjedzeniu kolacji wstaliśmy i wyszliśmy na błonia. Na niebie już pojawiły się gwiazdy. Zwykle wyjścia o tej porze były pilnowane, ale teraz nauczyciele nie mieli do tego głowy.
Trawa chrzęściła pod naszymi stopami, a lekki wiatr rozwiewał nam włosy. Harry patrzył się na jezioro, zatapiając się w myślach. Nie próbowałam przerwać ciszy, tylko wzięłam go za rękę. Zaczęliśmy w milczeniu spacerować nad brzegiem wody.
Po jakimś czasie Harry wreszcie się odezwał:
-         Dziękuję, Ginny. Już mi lepiej.
Oparłam głowę na jego ramieniu, wsłuchując się w bicie naszych serc.
-         Zawsze możesz na mnie liczyć- odparłam i nagle poczułam, że jego ciało lekko się spina. Nie podniosłam głowy, ale nie potrafiłam zdławić poczucia niepokoju. O czym przed chwilą pomyślał Harry?

Bill obudził się tego samego wieczoru. Bardzo mi ulżyło, gdy zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz, opartą o poduszkę. Nie przeszkadzało mi nawet, że Fleur kręci się obok niego, jakby już była jego żoną.
-         I co z nim?- spytałam półgłosem tatę.
-         Na razie dobrze, choć na kolację zjadł surowe mięso.
-         Cóż, mogło być gorzej.
-         Taak. W gruncie rzeczy nic mu nie jest.
Ta wiadomość mnie ucieszyła i przysłoniła niepokój o Harry’ego.

Za dwa dni obył się pogrzeb Dumbledore’a. Dzień był ładny i słoneczny. Wydawało się, że pogoda płata nam figle, gdyż słońce było przeciwieństwem naszych uczuć. Nadal trudno mi było się pogodzić ze śmiercią dyrektora i było mi naprawdę smutno.
Na ten dzień ubrałam czarną suknię do kolan z szerokim, falbaniastym dołem. Sama ją wyczarowałam i miałam nadzieję, że była odpowiednio elegancka. We włosy wpięłam czarną spinkę, którą dostałam od mojego chłopaka.
Nad jeziorem zgromadziło się bardzo dużo czarodziejów, więc ledwo udało mi się złapać z Harry’m, Ronem i Hermoną miejsce obok Luny. Oprócz uczniów Hogwartu na pogrzeb przybył cały Zakon Feniksa, pracownicy ministerstwa i wiele osób, których nie znałam. Teraz dopiero zrozumiałam jak wielkim czarodziejem był ten mądry starzec z siwą brodą.

Rozglądnęłam się. Z przodu stał Korneliusz Knot, McGonagall i jeszcze dwie inne osoby w czarnych, uroczystych szatach.
I nagle cały gwar przyciszonych szeptów umilkł. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam Hagrida, niosącego ciało Dumbledore’a. Niewiele dostrzegłam poprzez Rona i Hermionę, ale pomyślałam sobie, że dyrektor wygląda tak jakoś...spokojnie. Jego twarz nie zastygła w gniewie czy szoku, tylko w lekkiemu zdumieniu, jakby nie spodziewał się, że śmierć zabierze go tej nocy.
Dumbledore został położony białym marmurowym łożu. Spojrzałam na Harry’ego. Zaciskał wargi w niemym krzyku bólu. Posłałam mu blady uśmiech, a on odpowiedział mi tym samym, choć zdawało mi się, że jego oczy jeszcze bardziej posmutniały.
Czarodziej na środku zaczął przemawiać o czynach i życiu Dumbledore’a. Podczas jego mowy w mojej głowie stawały żywe obrazy dyrektora uśmiechającego się do nas w Wielkiej Sali, pocieszającego mnie, kiedy mokra i zakrwawiona przyszłam do jego gabinetu, gdy obwieszczał nam, że tata został zaatakowany przez węża, gdy walczył z Voldemortem. Przypomniał mi się jego spokojny głos, poczucie humoru i siwa broda...
Nie chciałam płakać, tym bardziej, że Hermiona, Luna i inne dziewczyny szlochały już w najlepsze, a ja chciałam się okazać twardsza, ale...I moje oczy się zaszkliły.
Tymczasem czarodziej skończył i nastąpiły dwie niesamowite rzeczy. Po pierwsze na skraju lasu pojawiło się stado centaurów, wystrzelając strzały w hołdzie dla Dumbledore’a, a po drugie ze strony jeziora dobiegł nas głos. Piękny, nieziemski, ale bardzo smutny. Zauważyłam, że nad wodą pojawiają się trytony i to one śpiewają, by uczcić ten pogrzeb.
Gdy świsty strzał i syreni śpiew ucichły, ciało Dumbledore’a stanęło w płomieniach. Hermiona, stojąca obok mnie, wzdrygnęła się lekko, a parę osób krzyknęło. Jednak po chwili ogień opadł, a na jego miejscu pojawił się marmurowy grobowiec, w którym już na zawsze miał leżeć nasz dyrektor.
Teraz głos przejęła McGonagall, wspominając jeszcze w kilku słowach Dumbledore’a i prosząc nas o minutę ciszy. Gdy upłynął wyznaczony czas, ludzie z zasępionymi minami zaczęli się rozchodzić. Właśnie patrzyłam się na Hermionę, która łkała w ramionach Rona, gdy poczułam, że ktoś mnie chwyta za rękę. Obejrzałam się i zobaczyłam Harry’ego.
-         Ginny, możemy porozmawiać?- spytał, a na jego twarzy malowała się powaga.
-         Dobrze- odparłam, wiedząc, że cokolwiek powie, będzie to ważne.
Bez słów oddaliliśmy się od marmurowego grobu i ruszyliśmy przez polanę, zostawiając w dali innych. Byliśmy sami w naszym wspólnym świecie.
Harry patrzył się na Zakazany Las dziwnym wzrokiem, a moją czarną suknię szarpał wiosenny wiatr. Gdzieś w dali śpiewały ptaki.Cisza się przedłużała, ale ja nie miałam zamiaru jej przerwać. Czułam, że słowa Harry’ego nie będą przyjemne i wydawało mi się, że już wiem, co usłyszę...
-         Ginny...Nie możemy być razem- odezwał się w końcu Harry. Przystanęłam, widząc, że jego zielone oczy błyszczą żalem.
Nie. Nie mów tego. Potrzebuję cię.
Tak miałam zamiar krzyknąć, błagając go o zmienienie decyzji. Ale wiedziałam, że nie mogę nic z tym zrobić. Nasza miłość nie jest tak ważna jak pokonanie zła.
Spojrzałam na niego odważnie, zachęcając do uzasadnienia poprzedniego zdania.
-         Ja...bardzo bym chciał...To dla mnie też jest trudne, ale mam misję do wykonania i nie wracam do Hogwartu. Poza tym my...- zająknął się Harry, próbując znaleźć właściwe słowa. Uśmiechnęłam się do niego smutno, ukrywając zdumienie i ból.
-         Rozumiem. Powinieneś zrobić wszystko by go zniszczyć.
-         Nie chodzi tylko o to! Pamiętasz, jak zabili Syriusza? Wykorzystali moje uczucia! Mogą zrobić teraz to samo. Gdy tylko się dowiedzą o nas...
-         ...to mnie porwą, by dotrzeć do ciebie- dokończyłam za niego. Skinął głową.
-         Na razie musimy się rozstać. To koniec naszej bliskości, spojrzeń i pocałunków...
Stał tylko o cal ode mnie. Czułam na twarzy jego oddech, a nasze oczy wpatrywały się w siebie z tęsknotą.
Moje serce zostało złamane. Wiedziałam, że nasze rozstanie jest konieczne i że muszę być twarda, ale to przychodziło mi  z wielkim trudem. Starałam się nie rozpłakać.
Nie dlatego, że on ode mnie odchodził. Dlatego, że czeka go trudne zadanie, a na końcu starcie z Voldemortem. Bałam się go stracić na zawsze. A może ta rozmowa jest naszą ostatnią?
-         Dobrze- odparłam, pokonując ból serca- Ale wiedz, że ja zawsze będę twoja.
Twarz Harry’ego lekko drgnęła i znalazł się jeszcze bliżej. Nasze usta się niemal muskały, gdy wyznał:
-         A ja zawsze będę cię kochał.
To powiedziawszy, odwrócił się i ruszył w stronę Rona i Hermiony.
Zacisnęłam wargi, powstrzymując łzy.
Tak będzie lepiej. Tak musi być. On jest Wybrańcem i ma zadanie. A ja jestem tylko jego dziewczyną.
Patrzyłam się za oddalającą się sylwetką Harry’ego, a wiatr targał moje płomieniste włosy w jego stronę. Postanowiłam, że będę na niego czekać, choć by to miało trwać całe lata.

  

poniedziałek, 12 września 2011

Straty

Ciemność...
Dryfowałam po bezgranicznym, czarnym morzu. Fale przynosiły ze sobą ból i dźwięki. Pragnęłam popłynąć w górę, wynurzyć się, zobaczyć jasność.
-         Jeszcze jej ręka, Hermiono- doleciał do mnie zmartwiony głos mojego brata. Byłam już blisko powierzchni...
-         Episkey!
Zaklęcie Hermiony sprawiło, że zapiekł mnie nadgarstek, ale po chwili ból minął całkowicie. Zamrugałam i udało mi się otworzyć oczy. W świetle świec ujrzałam dwie pochylone nade mną głowy.
-         Ginny!- zawołał z ulgą Ron- Jak się czujesz?
-         Dobrze-odparłam, powoli przypominając sobie, co się stało- Gdzie jestem?
-         W skrzydle szpitalnym- wyjaśniła Hermiona drżącym głosem- Walka skończyła się piętnaście minut temu. Śmierciożercy uciekli, a ty zemdlałaś. Wszystkich rannych zanieśliśmy tutaj.
Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam się po sali. Na łóżkach leżało kilka osób, otoczonych przez swoich przyjaciół. Rozpoznałam Neville’a i...profesora Fictwicka! Pani Pomfrey właśnie podawała mu bladymi dłońmi jakieś lekarstwo. A w łóżku obok mnie był...
-         Bill!- wykrzyknęłam, patrząc na jego nieruchome ciało. Długie, rude włosy miał w nieładzie, a na twarzy widniała czerwona szrama...- Co mu jest?!
-         Proszę ciszej!- zganiła mnie szeptem pani Pomfrey- Oni potrzebują odpoczynku.
-         Przepraszam- mruknęłam, spoglądając ze strachem na mojego brata.
-         Bill zjawił się w Hogwarcie z resztą Zakonu Feniksa. Greyback, ten wilkołak, go zaatakował- wytłumaczył Ron tak samo biały na twarzy jak ja- Przeżyje, ale nie wiemy, kim się stanie...
-         Posłano już po Lupina- dodała Hermiona.
-         A gdzie jest Luna?- spytałam, mając wrażenie, że od wczorajszych lekcji minęły lata. Byłam wystraszona i zaniepokojona. Nie wierzyłam, że każdemu udało się przeżyć- I Harry?
-         Luna była tutaj, ale poszła sprawdzić, co się dzieje. Gdy śmierciożercy odeszli, zaraz zabraliśmy rannych do szpitala, ale nie wiemy nic o losach Harry’ego i innych- odparła Hermiona z wilgotnymi oczami- Myślę, że wkrótce się to wszystko wyjaśni...
-         Nie mogę czekać!- oznajmiłam, chcąc wyjść z łóżka, ale Ron mnie przytrzymał.
-         Zaczekaj! Jesteś za słaba, by pójść!- zawołał szeptem.
-         Puść mnie!
-         Proszę o spokój!- zagrzmiała nad nami pani Pomfrey- Nikt z moich pacjentów nigdzie nie pójdzie. Jak się czujesz, panno Weasley?
-         Znakomicie, nic mnie nie boli, mogę iść...
-         Nie ma mowy. Napij się tego. To cię wzmocni- wręczyła mi szklankę jakiś ziół, a ja niechętnie zacisnęłam na niej palce. Nie mogłam siedzieć tutaj bezczynnie, nie wiedząc, co z moim chłopakiem i przyjaciółmi. Czy Demelza jest bezpieczna? A może stało się coś Tonks lub mojej mamie? Wszystko było możliwe.
Zmusiłam się jednak do wypicia, a napar z ziół rozlał po moim ciele ciepło. Poczułam, że moja twarz odzyskuje nieco koloru, a ręce przestają mi się trząść.
Dopiero teraz zauważyłam, że Ron i Hermiona siedzą na krzesłach, trzymając się za dłonie. To zmusiło mnie do zastanowienia się, gdzie jest mój chłopak.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do skrzydła szpitalnego wpadło kilka rudych czupryn oraz jedna srebrna. Fred i Greorge na przedzie zaraz podbiegli do mojego łóżka, przekrzykując się pytaniami o moje zdrowie, czym zarobili naganne spojrzenie pani Pomfrey. Mama, łkając, przecisnęła się przez moich braci i uściskała mnie mocno. Tata miał pokrwawioną szatę, więc tylko pogłaskał mnie troskliwie po głowie.
A gdy już przestali się zajmować moją osobą, spojrzeli na Billa. Mama wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, bliźniacy otworzyli szeroko oczy, a Fleur dotknęła lekko jego rany.
Posypały się pytania w stylu ,,Ale wyjdzie z tego’’?, ,,Da się coś z tym zrobić?’’, ,,Odeślemy go do Świętego Munga?’’. Pani Pomfrey zaczęła ich uspokajać i mówić im, że zrobi wszystko, co w jej mocy, ale wtem...
Drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich Harry. Miał brudne ubranie, rozczochrane do granic włosy, a po policzku ciekła mu stróżka krwi.
-         Harry!- zawołałam, błyskawicznie wyskakując z łóżka i rzucając mu się w ramiona. Objął mnie tak, jakby od tego zależało jego życie i pocałował. Jego usta stykały się z moimi z dziwną rozpaczą, a gdy oderwaliśmy się od siebie zobaczyłam, że ma łzy w oczach. Wyglądał na zmęczonego, smutnego i zrezygnowanego.
-         Harry?- wyszeptałam, dotykając jego rany na policzku i czując, że stało się coś złego- Kto...?
-         Dumbledore.
To jedne słowo sprawiło, że w sali zapanowała całkowita cisza. Zastygłam z dłonią w powietrzu, nie mogąc w to uwierzyć. Dumbledore był naszym dyrektorem, bardzo dobrym i mądrym czarodziejem, który pozwolił mi zostać w Hogwarcie po tym, jak opętał mnie Voldemort i wiele razy nam pomógł. Był symbolem naszego oporu przeciw siłom zła. Wydawało mi się, że on nigdy nie umrze.
A jednak. Powaga i ból w oczach Harry’ego potwierdzały tę informację. Pamiętam, że gdy zginął Syriusz, był wściekły i rozgoryczony. Teraz po prostu wyglądał jak zgaszona świeca. Wiedziałam, że był przy jego śmierci.
Rzadko płakałam, ale teraz po prostu łzy poleciały po moich policzkach, rozmazując cały świat. Tego wieczoru wszystko się zmieniło.
Minęło kilka minut, nim ktokolwiek z zebranych w sali osób wydobył z siebie głos. To był mój tata.
-         Jesteś pewien, Harry?
-         Widziałem jak spadł z Wieży Astronomicznej- odparł chłopak, po czym wycedził- Snape go zabił.
-         Severus Snape?- spytała pani Pomfrey, też płacząc.
-         Tak. Był śmierciożercą. Już od samego początku. A Dumbledore mu zaufał.
Ponownie przytuliłam Harry’ego, a jego ciężki oddech mierzwił mi włosy. Byłam wdzięczna losowi, że w takiej chwili mogę się ukryć w ukochanych ramionach.
Tata także tulił mamę, a Ron uspokajał rozhisteryzowaną Hermionę. Wydawało mi się, że pustka i żałoba zakorzeniły się w murach zamku.
Nagle do sali weszli Lupin i Tonks. Oboje byli smutni i trzymali się za ręce. Zrozumiałam, że są ze sobą.
-         Już wiecie o Dumbledorze?- spytał cicho Lupin, widząc nasze zbolałe miny.
-         Remusie, widziałeś go?- zapytał mój tata.
-         Hagrid właśnie go zabiera z dołu. A Minewra zwołała zebranie opiekunów domów. Zastanawia się nad zamknięciem Hogwartu.
-         Nie!- wyrwało się Neville’owi, który od jakiegoś czasu musiał być już przytomny- Nie mogą tego zrobić.
-         Teraz już nic nie jest pewne- powiedziała Tonks. Jej głos pozbawiony był dawnego optymizmu, a spocone mysie włosy przyległy do jej twarzy. Myślałam, że już gorzej być nie może.
I w tej chwili rozległa się skądś smutna pieśń. Harry mnie puścił, a ja nie miałam nic przeciwko, bo też byłam oczarowana tą muzyką, przepełnioną żalem i tęsknotą. Miałam wrażenie, że melodia jest odzwierciedleniem naszych uczuć.
Staliśmy tak, zahipnotyzowani pieśnią, a pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać nasze sylwetki. Muzyka zaczęła się oddalać, aż w końcu ucichła zupełnie.
-         Faweks- szepnął Harry, a ja wiedziałam, że miał na myśli feniksa Dumbledora i zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro.
-         Potter- rozległ się za nami łagodny głos McGonagall- Pozwól na słówko.
Harry spojrzał na nas przepraszająco i poszedł za nauczycielką. Opadłam na najbliższe krzesło, chcąc sobie to wszystko poukładać.
-         Remusie...-odezwała się moja mama grobowym głosem- Co z Billem?
Lupin podszedł do niego i obejrzał jego rany. Z tego wszystko zupełnie zapomniałam o nim i teraz poczułam nową falę lęku.
-         Greyback nie był przemieniony, więc wydaje mi się, że Bill nie stanie się wilkołakiem. Ale może mieć pewne wilcze cechy- orzekł Lupin.
-         Nie skodzi- oświadczyła Fleur troskliwym tonem. Pochylała się nad Billem, a jej srebrne włosy nadawały jej anielskiego wyglądu- Jak i tak go poślubię.
-         Nie przeszkadza ci, że...?- spytała mama.
-         Nie! Kocham go i nieważne, że będzie mial apetyt na surowe mięso!
Mama niespodziewanie przytuliła swoją przyszłą synową, a ja, mimo opłakanej sytuacji, uśmiechnęłam się. Chyba jednak jestem w stanie polubić Flegmę. 
I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wszystko jeszcze stracone. Nie, póki na ziemi istnieje przyjaźń i miłość. Nie, póki mamy cały Zakon i Wybrańca. Nie, póki płonie w naszych sercach nadzieja. 

***

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za miłe komentarze :D
No dobra ten rozdział nie jest tak długi  jak obiecałam, ale nie wiedziałam jak go bardziej rozwinąć. Za to w kolejnej notce gwarantuję dużo emocji ;)









niedziela, 11 września 2011

Niespodziewany atak

Pozostała część maja przeleciała mi szybko i radośnie. Temat SUMÓW już się skończył i teraz już odliczałam dni do wakacji, tym bardziej, że Harry obiecał przyjechać do Nory.
Jednak moje szczęście zostało zakłócone.
To był normalny dzień, niczym nie wyróżniający się od innych. Nie miałam pojęcia, że tak się skończy. Po zielarstwie, dwóch lekcjach eliksirów i zaklęciach wróciłam do wieży, zastanawiając się, czy zdążę napisać wypracowanie dla Slughorna i pójść na błonia z Harry’m...
-         Hej- rzuciłam do Rona i Hermiony, siedzących na kanapie- Jak minął dzień?
Hermiona mruknęła coś niezrozumiałego i dopiero wtedy zobaczyłam, że oboje mają przejęte miny.
-         Co się stało? Gdzie Harry?- zapytałam szeptem, mając złe przeczucia.
-         To nic takiego. Wyruszył tylko na parę godzin. I to z Dumbledore’m- powiedział Ron niepewnym tonem. 
-         Ale to jest niebezpieczne! Tak się o niego boję...- zamartwiała się Hermiona.
-         Gdzie wyruszył z Dumbledore’m?
-         Nie wiemy. Mają coś znaleźć. A Harry powiedział...- spojrzała wymownie w sufit- Że mamy śledzić Malfoya, co uważam za bezsensowne.
-         To ma coś wspólnego z Pokojem Życzeń?- domyśliłam się, a gdy spojrzeli na mnie ze zdumieniem, dodałam- Harry mi o tym mówił. Od dawna podejrzewał Malfoya.
-         Ale to nie ma podstaw!- upierała się Hermiona- Ubzdurał sobie, że on jest śmierciożercą i w dodatku, że Snape...
-         Słuchajcie, powinniśmy ich śledzić- stwierdziłam- Nie prosiłby nas, gdyby to nie było ważne.
-         Och, jesteś jego dziewczyną, więc...
-         Hermiono, ja mu po prostu UFAM. Pamiętasz, że podczas gdy wszyscy panikowali i nie mieli pojęcia, gdzie jest Komnata Tajemnic, on znalazł ją i mnie uratował? Harry jest Wybrańcem i powinniśmy go słuchać.
-         Też tak myślę. Zresztą, co nam szkodzi- wtrącił się Ron. Hermiona westchnęła.
-         No dobra. Ale to bez sensu.
Dziesięć minut później wyszliśmy z wieży, trzymając mapę Huncwotów i rozmawiając przyciszonymi głosami.
-         Cześć wam. Czy coś się stało?- zapytał nagle rozmarzony głos. W korytarzu pojawiła się Luna z Neville’m.
Wymieniliśmy szybkie spojrzenia i w końcu zdradziliśmy im, co robimy. Przecież oni pokazali w zeszłym roku, że są godni zaufania.
Oczywiście oboje chcieli nam pomóc, więc po kilku westchnieniach Hermiony, postanowiliśmy, że włączymy ich do planu.
-         Dobrze, trzeba się rozdzielić i patrolować wyznaczone miejsca- stwierdziła Hermiona, a my podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, Ron i Neville mieliśmy pilnować Pokoju Życzeń, a Hermiona i Luna czatować pod gabinetem Snape’a, tak w razie czego. 
-         My bierzemy mapę Huncwotów- oznajmił Ron, chwytając pergamin w ręce. 
-         W porządku. Gdzie jest Malfoy?- spytałam.
-         Y...Chwila...Nie widzę go. Ale Crabbe i Goyle stoją na piątym piętrze.
-         To tam pójdziemy. A wy pilnujcie Snape’a. Teraz jest w gabinecie- powiedziałam, spoglądając na kropki na mapie.
-         Jasne. Jak wyjdzie, zadam mu masę pytań, dotyczących testu z obrony przed czarną magią- oświadczyła Luna podekscytowanym głosem.
-         No dobra. To wszystko ustalone- stwierdziłam.
-         Poczekajcie- powiedziała Hermiona i wyjęła z kieszeni złotą fiolkę, wymieniając spojrzenia z Ronem.
-         Felix Felicis!- wykrzyknął Neville.
-         Harry nam to dał. Uważam, że powinniśmy się go napić. Przyda nam się szczęście- rzekła Hermiona poważnym głosem- Każdy niech weźmie mały łyk.
Cała nasza piątka napiła się po łyku. Gdy skosztowałam tego magicznego płynu, całe zdenerwowanie mnie opuściło. Poczułam się silna i wydawało mi się, że mogę zrobić wszystko.
Inni najwidoczniej też się tak czuli, bo uśmiechnęli się porozumiewawczo.
-         No to do roboty!- zawołał Ron, wymachując mapą.
Życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy z moim bratem i Neville’m do Pokoju Życzeń. Na piątym piętrze zauważyliśmy dwóch małych chłopczyków, którzy unieśli różdżki, gdy usłyszeli nasze kroki.
-         Petrificus totalus!- krzyknął jeden z nich.
-         Protęgo!- zawołałam szybko, blokując jego zaklęcie. Nie spodziewaliśmy się tak szybkiego ataku, ale to tylko świadczyło o tym, że dzieje się coś złego.
-         Drętwota!- Ron i Neville równocześnie rzucili zaklęcie, które obezwładniło przeciwników. Upadli z łoskotem na podłogę.
-         To Crabbe i Goyle- oznajmił Ron- Zażyli eliksiru wielosokowego.
-         Poszukajmy drzwi. Muszą być w tej ścianie- zaproponowałam i cała nasza trójka zaczęła przesuwać palcami po kawałkach chropowatej ściany, mamrocząc życzenia.
-         To na nic- stwierdził mój brat po dwudziestu minutach- Nie wejdziemy tam.
-         Musimy więc czekać tutaj- rzekł Neville, trzymając różdżkę w pogotowiu. Obserwowaliśmy uważnie ścianę, ale przez jakiś czas nic się nie działo. Korytarz był pusty, bo uczniowie siedzieli w swoich domach, a ta cisza zaczęła się przeciągać. Mrowiła mnie skóra i wydawało mi się, że za murem słyszę jakieś odgłosy.
I nagle, gdy nasz zapał już ostygł, coś skrzypnęło w kamiennej ścianie pojawiły się brązowe drzwi z wymyślnymi wzorami. Wymieniliśmy szybko spojrzenia i wycelowaliśmy różdżki w jedno miejsce, słysząc nadchodzące głosy.
Drzwi się otworzyły i ujrzałam Malfoya, trzymającego w dłoni wyschniętą rękę i jakiś woreczek..
-         Dręt...!- nie dokończyłam formuły, bo wtem wszelkie światło zgasło, pogrążając nas w całkowitej ciemności. Gdzieś słyszałam tupot kroków i szybkie oddechy towarzyszy...Przez chwilę stałam jak ogłupiała, mając wrażenie, że ktoś brutalnie zamknął mi powieki.
-         Ginny? Ron?- spytał głos Nevilla z dali- Gdzie jesteście...Auć!
-         Co się stało?- spytałam, usiłując coś zobaczyć poprzez gąszcz mroku.
-         Uderzyłem stopą w ścianę. To nic takiego- wyjaśnił chłopak.
-         Gdzie oni poszli? Chyba w lewo, nie?- zapytał Ron- Idziemy za nimi!
Staraliśmy się ruszyć, ale okazało się, że każdy z nas jest w innej pozycji i pojęcie ,,lewo’’ jest dla niego z innej strony. W końcu wpadłam na Neville’a, a Ron omal nie spadł ze schodów.
-         Cholera!- zaklął.
-         Musimy się skupić!- zawołałam z frustracją, podnosząc się z ziemi po upadku- Lewo to znaczy...
Ale nagle zobaczyłam w górze nikły zarys światła. Potem zapaliła się jedna pochodnia, następnie druga i trzecia, a po chwili ciemności znikła i na korytarzu zrobiło się jasno. Odetchnęliśmy z ulgą.
-         Szybko, w lewo!- zawołał Ron i popędziliśmy przez opustoszały korytarz, zbiegliśmy po schodach na czwarte piętro i zorientowaliśmy się, że zamek zaatakowali śmierciożercy. Postacie w czarnych pelerynach walczyły z nauczycielami, a Malfoy gdzieś znikł.
-         O nie- jęknął Neville i szybko się uchylił, bo jakiś urok został skierowany prosto na niego. Zobaczyłam przysadzistego śmierciożercę, idącego w naszą stronę.
-         Walczymy!- zdecydowałam- Drętwota!
Mężczyzna jednak zrobił unik, przybliżając się do mnie. Ron i Neville zajęli się innymi przeciwnikami i teraz zostałam sama.
-         Petrificus totalus!- krzyknęłam, ale on zablokował moje zaklęcie tarczą.
-         Musisz się bardziej postarać, ślicznotko- powiedział z podłym uśmiechem- Impedimenta!
-         Protęgo!
Teraz jego urok odbił się od mojej tarczy. Szykowałam kolejny cios, ale on był szybszy. Strumień zielonego światła pomknął w moją stronę, a ja zmusiłam moje ciało do skoku, słysząc dudnienie swojego serca...
Upadłam na twardą posadzkę, czując zdezorientowanie. Moje rude włosy opadły mi na twarz, a kolano zapiekło złośliwie.
-         Crucio!- usłyszałam nad sobą i impulsywnie szarpnęłam się w bok, unikając tortury. Szybko zebrałam się w sobie i rzuciłam kolejne zaklęcie:
-         Drętwota!!!
-         Protęgo!- gdy zablokował mój urok, podniosłam się z ziemi- Crucio!
Uskoczyłam w bok, końcami palców trzymając różdżkę. Nade mną eksplodował gobelin, obsypując mnie kawałkami materiału. W dali słyszałam krzyki i widziałam różnokolorowe błyski...
-         Crucio! No chodź tu! CRUCIO!- wrzeszczał śmierciożerca, a ja zrobiłam kilka uników, przypisując mój refleks cudowi. Mężczyzna znów szykował zaklęcie, a ja czułam, że brakuje mi tchu.
-         Impedimenta!- krzyknął ktoś za mną. Śmierciożerca wydał z siebie ryk i runął na ziemię, ugodzony urokiem.
Rozglądnęłam się w poszukiwaniu wybawiciela i ujrzałam Harry’ego, wyłaniającego się spod peleryny-niewidki. Jego widok sprawił mi radość i ulgę. 
-         Harry!- zawołałam, pragnąc go przytulić- Gdzieś ty był?!
-         Ja...później- coś zamigotało w jego oczach, gdy obrócił się na pięcie i zniknął w tłumie walczących. Nie miałam jednak czasu, by się zastanawiać, dokąd pobiegł, bo zielony błysk świsnął mi obok policzka. Zobaczyłam, że po środku stoi wysoki blondyn i miota zaklęciami jak szalony. Teraz omal nie zabił Rona.
-         Petrifi...- zaczęłam, ale nagle wpadł na mnie jakiś śmierciożerca, uciekający przed różdżką McGonagall. Zachwiałam się i zauważyłam, że kolejne zaklęcie mknie w moim kierunku. Szybko dałam susa za zbroję rycerza, która wybuchła z hukiem. Eksplozja mnie także dosięgła i popchnęła na ścianę, powodując ból w kręgosłupie. Osunęłam się na ziemię, starając się nie tracić przytomności.
Nagle zauważyłam Lunę, która usiłowała zablokować klątwy jakieś kobiety w kapturze. Bez zastanowienia uniosłam różdżkę i zawołałam:
-         Petrificus totalus!
Moje zaklęcie minęło o cal śmierciożerczynię i przykuło jej uwagę. Nim Luna zdążyła zareagować, urok kobiety poleciał w moją stronę. Chciałam się ruszyć, ale moje ciało było odrętwiałe...
Poczułam ból, usłyszałam własny krzyk i poddałam się władzom ciemności....